Tolek i MaTolek

Tolek i MaTolek

Saturday, December 15, 2007

... przemarsz wojsk

Ant gwałtownie ozdrowiał. Widać, że ucho Mu jeszcze przeszkadza, ale gorączka się skończyła i przespał spokojnie całą noc.
Teraz ja padłam. Boli mnie wszystko, oczy mi się same zamykają, żołądek próbuje wyskoczyć gardłem. Dobrze, że mały na antybiotyku dalej, to nie złapie teraz ode mnie. Kota nie ma trzeci dzień, a byłabym skłonna uwierzyć, że to już ze dwa tygodnie trwa. Oby do Świąt...

Friday, December 14, 2007

chorowanie

Dzidzia pochorowała mi się okrutnie. On biedniutki, rozpalony jak piecyk, na granicy majaków przy czterdziestostopniowej gorączce.
Kot w Finlandii.
Ja na granicy histerii. Wyobrażałam sobie już nawet sepsę przez chwilę. Teraz pukam się w głowę, ale - gdyby nie strach przed szpitalami - wczoraj wezwałabym pogotowie.
Dziś wykluczyłam mononukleozę, antybiotyk (odpukać) powoli zaczyna działać. Jesteśmy bliżej 39, niż 40st. Znowu przypomniałam sobie gwałtownie co się w życiu liczy. I jak bardzo sama obecność Kota pomaga.

Monday, December 10, 2007

umieranie

Od paru dni cukrzyca - i tak bardzo zaawansowana - zaatakowała ze zdwojoną siłą. Dziadek co parę dni traci przytomność, nie można Go dobudzić, dziś udało się dopiero po 40 minutach pogotowiu, a nie wiadomo ile leżał sam. Chcę mi się wyć na samą myśl, że zemdlał, że leżał i marzł, a ja sobie w tym czasie radośnie nic-nie-robiłam...
To mój ukochany Dziadek. Warowałam przy telefonie czekając na wiadomość czy przeżył. Strach, bezsilność, złość i przeraźliwa pustka.

Parę dni temu Babcia zaprosiła Tatę na herbatę. Wszedł do kuchni i zobaczył: Babcię, w Babci ręku szczypawkę do wieszania ubrań na sznurku, w szczypawce sitko do wanny, łapiące brudy, żeby nie zatykały odpływu, w sitku liście herbaty. Pod tym kubek. nad tym czajnik, z którego Babcia lała wrzątek przygotowując Mu tak herbatę... Zapomniała, że można inaczej.

Jak ogarnąć takie sytuacje?
Ostatnia bliska mi osoba umarłą 22 lata temu, nie umiem radzić sobie ze śmiercią.

fetowanie

Byłam dziś w auchan na zakupach półswiątecznych i jestem w szoku. Spowodowanym: po pierwsze - dzikim tłumem, który tam był w południe; po drugie - dzikim opętaniem tego tłumu; po trzecie - sposobem wybierania prezentów przez ludzi. Zwłaszcza dziecięcych. Wyraźnie widać, którzy z kupujących to rodzice, którzy przychodzą świadomie wybrać coś fajnego, a którzy to Ciocie/Babcie z zerowym pojęciem co do czego służy, ale tez z misją dziejową "COŚ dać".
I jeszcze dziwi mnie ten "nastrój" świąteczny. Bardziej byłam zajęta odskakiwaniem przed wjeżdżającymi we mnie wózkami i groźnymi minami wjeżdżających, niż bombkami i stroikami. Tylko nieliczni ludzie błąkli się - jak ja - z uśmiechem na ustach i lekkim zaskoczeniem w oku.
No i ostatni szok: usiłowałam kupić dla Antula książeczkę o Świętach - tak, żeby choć częściowo zrozumiał o co w tym wszystkim chodzi. Jest sporo różnych. Można poczytać o ubieraniu choinki, dostawaniu prezentów, pieczeniu indyka (!!!), znowu o prezentach, o Świętym Mikołaju... tylko w dwóch znalazłam wzmiankę o Jezusie, tylko w jednej jeszcze parę słów o trzech Królach, pasterzach. Dziwne to. Zagubienie Świąt w wielkim żarciu i fetowaniu... tylko czego, jeśli nie Bożego Narodzenia?

Saturday, December 8, 2007

upadki i wzloty

Zaliczamy upadek. Bolesny i długawy.
I wiem, że przecież wróciliśmy, że jesteśmy u siebie, że praca, przedszkole, dom...
Ale jednak - upadek.
I boję się.