Tolek i MaTolek

Tolek i MaTolek

Saturday, December 15, 2007

... przemarsz wojsk

Ant gwałtownie ozdrowiał. Widać, że ucho Mu jeszcze przeszkadza, ale gorączka się skończyła i przespał spokojnie całą noc.
Teraz ja padłam. Boli mnie wszystko, oczy mi się same zamykają, żołądek próbuje wyskoczyć gardłem. Dobrze, że mały na antybiotyku dalej, to nie złapie teraz ode mnie. Kota nie ma trzeci dzień, a byłabym skłonna uwierzyć, że to już ze dwa tygodnie trwa. Oby do Świąt...

Friday, December 14, 2007

chorowanie

Dzidzia pochorowała mi się okrutnie. On biedniutki, rozpalony jak piecyk, na granicy majaków przy czterdziestostopniowej gorączce.
Kot w Finlandii.
Ja na granicy histerii. Wyobrażałam sobie już nawet sepsę przez chwilę. Teraz pukam się w głowę, ale - gdyby nie strach przed szpitalami - wczoraj wezwałabym pogotowie.
Dziś wykluczyłam mononukleozę, antybiotyk (odpukać) powoli zaczyna działać. Jesteśmy bliżej 39, niż 40st. Znowu przypomniałam sobie gwałtownie co się w życiu liczy. I jak bardzo sama obecność Kota pomaga.

Monday, December 10, 2007

umieranie

Od paru dni cukrzyca - i tak bardzo zaawansowana - zaatakowała ze zdwojoną siłą. Dziadek co parę dni traci przytomność, nie można Go dobudzić, dziś udało się dopiero po 40 minutach pogotowiu, a nie wiadomo ile leżał sam. Chcę mi się wyć na samą myśl, że zemdlał, że leżał i marzł, a ja sobie w tym czasie radośnie nic-nie-robiłam...
To mój ukochany Dziadek. Warowałam przy telefonie czekając na wiadomość czy przeżył. Strach, bezsilność, złość i przeraźliwa pustka.

Parę dni temu Babcia zaprosiła Tatę na herbatę. Wszedł do kuchni i zobaczył: Babcię, w Babci ręku szczypawkę do wieszania ubrań na sznurku, w szczypawce sitko do wanny, łapiące brudy, żeby nie zatykały odpływu, w sitku liście herbaty. Pod tym kubek. nad tym czajnik, z którego Babcia lała wrzątek przygotowując Mu tak herbatę... Zapomniała, że można inaczej.

Jak ogarnąć takie sytuacje?
Ostatnia bliska mi osoba umarłą 22 lata temu, nie umiem radzić sobie ze śmiercią.

fetowanie

Byłam dziś w auchan na zakupach półswiątecznych i jestem w szoku. Spowodowanym: po pierwsze - dzikim tłumem, który tam był w południe; po drugie - dzikim opętaniem tego tłumu; po trzecie - sposobem wybierania prezentów przez ludzi. Zwłaszcza dziecięcych. Wyraźnie widać, którzy z kupujących to rodzice, którzy przychodzą świadomie wybrać coś fajnego, a którzy to Ciocie/Babcie z zerowym pojęciem co do czego służy, ale tez z misją dziejową "COŚ dać".
I jeszcze dziwi mnie ten "nastrój" świąteczny. Bardziej byłam zajęta odskakiwaniem przed wjeżdżającymi we mnie wózkami i groźnymi minami wjeżdżających, niż bombkami i stroikami. Tylko nieliczni ludzie błąkli się - jak ja - z uśmiechem na ustach i lekkim zaskoczeniem w oku.
No i ostatni szok: usiłowałam kupić dla Antula książeczkę o Świętach - tak, żeby choć częściowo zrozumiał o co w tym wszystkim chodzi. Jest sporo różnych. Można poczytać o ubieraniu choinki, dostawaniu prezentów, pieczeniu indyka (!!!), znowu o prezentach, o Świętym Mikołaju... tylko w dwóch znalazłam wzmiankę o Jezusie, tylko w jednej jeszcze parę słów o trzech Królach, pasterzach. Dziwne to. Zagubienie Świąt w wielkim żarciu i fetowaniu... tylko czego, jeśli nie Bożego Narodzenia?

Saturday, December 8, 2007

upadki i wzloty

Zaliczamy upadek. Bolesny i długawy.
I wiem, że przecież wróciliśmy, że jesteśmy u siebie, że praca, przedszkole, dom...
Ale jednak - upadek.
I boję się.

Thursday, November 22, 2007

ciepły guzik

W autobusach pojawiły się "ciepłe guziki". Ma być ciepło, miło i przytulnie. Super.
Jechaliśmy z Antulem autobusem. Mały w wózku, zapięty pasami - mam wbite do głowy, że tak jest najbezpieczniej, więc na razie nie zanosi się na zmianę sposobu podróżowania. Czyli - jesteśmy unieruchomieni przy miejscu dla wózków.
Do autobusu wsiadł pan. Włosy do ramion, nie skażone myciem, lekko zmierzające w kierunku dredów; broda i wąsy też w ten deseń. Jedyna perfuma, która unosiła się nad panem, do kilku(nasto)dniowy oddech mieszkańca gorzelni. Poza pierwszym krokiem - ty prosto do autobusu - Pan nie był w stanie przemieścić się dalej. Zawisł więc tuż przy wejściu (i nas) i tak przejechał kilka przystanków.
Taki mam krótki wniosek z tej podróży: ciepły guzik dobra sprawa, ale wolę jednak możliwość wietrzenia. I argument, że od smrodu nikt nie umarł, a od zimna cała armia napoleońska wyginęła, nic tu nie zmienia.

Thursday, November 8, 2007

powrót

7 maja 2005 roku trafiłam do szpitala na patologię ciąży. Byłam już po terminie.
Od tamtej pory minęło ponad dwa i pół roku.
Dziś wróciłam do domu.
W końcu - jestem silniejsza niż wtedy. Jestem też dziko szczęśliwa, że możemy zamknąć następny rozdział. Czekamy jeszcze na Kota, przede mną poszukiwania pracy, za miesiąc zaczynamy proces, Ant powoli staje się przedszkoludkiem... Życie znowu ma ręce i nogi. Jest dobrze.

Tuesday, October 30, 2007

sielanka rodzinna

Wczoraj Tonik był uprzejmy wykorzystać chwilę naszej nieuwagi i zapakował nam wózek sklepowy farbami i farbkami różnymi (wybierał puszki 250ml). Jak zaprotestowałam, próbował wywalić z kosza nasze wybrane farby w puszkach po dwa i pól i pięć litrów. -Dla podkreślenia wagi swoich słów - w ramach buntu - cisnął mi na palec u ręki puszkę z 2,5l fabry. Poleciała krew, paznokieć zsiniał natychmiast, ja się zalałam łzami. Rzecz się działą w leroy-merlin.
Kot zachował zimną krew, sprawdził czy palec nie złamany, Syna usadził, farby poukładał i wyprowadził nas ze sklepu. Ot, sielanka rodzinna. ;)

Saturday, October 20, 2007

pierwiastko-adrenalinka

Wyprzedaję używane zabawki, ubranka i sprzęty. PoTonikowe i nie. Napływ gotówki, rzecz jasna, jest miły, ale raczej symboliczny. Większą radość daje mi adrenalina lekko podnosząca się w momencie pojawiania się kolejnych ofert kupna. Ot, pierwiastek handlary się we mnie obudził.

?!

Najpewniej, najbezpieczniej, najufniej, najspokojniej... gdzie tak powinno być?
Najmocniej kochający, najbardziej wyrozumiali, najbardziej wspierający... kto taki powinien być?

Pomieszkuję w domu rodzinnym; z Rodzicami i Bratem.
Czemu więc jestem niepewna, nieufna, niespokojna, ze stałym poczuciem zagrożenia i wśród ciągłej krytyki?!

Friday, October 19, 2007

aura

Zachęcony moimi opisami prawie-letniej-pogody z zimowej Finlandii przyleciał Kot. Tylko przywiózł ze sobą tamtejszą aurę. Teraz, bidny, biega do pracy w przemoczonych butach i mojej wiatrówce. Ot, elegancik. ;)

Thursday, October 18, 2007

Tonik

Tonik zobaczył Tatę po trzech tygodniach i z wrażenia... stanął na głowie. Dosłownie. Potem biegał, skakał, krzyczał, kotłował się z Kotem po podłodze. Wieczorem - wykończony całodniowymi emocjami - już głównie płakał, krzyczał i się obrażał. Straszny wrażliwus z tego naszego Lulka, a my Mu ciągle serwujemy dodatkowe atrakcje w postaci przeprowadzek, lotów, remontów... mam nadzieję, że jak wszystko się uspokoi to i Ant się wyluzuje.
Taki dialog mi Syn zaserwował krótko po przylocie Tatusi, kiedy Kot poszedł do wanny, a Mały siedział na nocniku ze mną i myślał.
Ant: Mamusiu, czy Ty jesteś Tatuś?
ja: nie
Ant: to co Ty właściwie jesteśzapytajnik Laughing

Monday, October 8, 2007

czołg

Nie widział ktoś niedaleko czołgu?? Czuję się, jakby po mnie przejechał. Głowa mi pęka, kości łamią, gardło piecze, nos rozrywa... a do tego mocno podziębiony Lulek, marudny mocno, skacze po mnie.
To ta polska jesień, za którą tak tęskniłam. :D

Friday, October 5, 2007

Staruszeczka

Szła sobie Staruszeczka. Co parę kroków przystawała, odkładała ciężkie siaty z zakupami na ziemię, opierała się całą sobą o laskę i z trudem łapała oddech. Ludzie mijali ją, omijając niewidzącym wzrokiem. Mama z wózkiem też Ją minęła. Po paru krokach coś ją jednak chwyciło za serce. Przystanęła, odwróciła się za Staruszeczką, która znowu robiła właśnie przystanek. Była taka krucha, delikatna i zmęczona... Mama z wózkiem zawróciła - jak Dziecko ma być dobrym Ludkiem, to musi się uczyć oglądając, a nie słuchając jak być dobrym człowiekiem.
Z pewnym niepokojem, nieśmiałością, mama wózkowa spytała czy może pomóc. Mogła. Powiesiła naprawdę ciężkie siaty na wózku i powoli odprowadziła ledwo drepczącą Staruszeczkę do domu.
Zajęło to godzinę i było w zupełnie innym kierunku niż dom mamy z wózkiem. Dziecko zasnęło uśpione dreptaniem i dlatego mama wózkowa musiała zostawić Staruszeczkę pod Jej domem - nie mogła wnieść siat na górę.
Mama wózkowa już odchodziła, jak usłyszała Staruszkowe "niech pani Bóg wynagrodzi". I aż mi się oczy zaszkliły, ciepło na sercu zrobiło. Niesamowicie jest usłyszeć taką podziękę.

Thursday, October 4, 2007

orzechy

Od trzech tygodni moja Mama wspominała, że w jednym z ogródków trzeba pozbierać orzechy włoskie i Antoś mógłby pomóc. W końcu pojechaliśmy dziś z Lulkowym Dziadkiem pozbierać je. Naiwnie wyobrażałam sobie zieloną trawkę i półgodzinną zabawę w zbieranie czystych orzechów...
Zbieraliśmy prawie dwie godziny. Najpierw do wiadra, potem do skrzynki, potem to torby. 15 kg. Połowa z nich była w zgniłych, czarno-mazistych skorupkach, z których wydłubywałam je palcami.
Czarnoziem mogę podziwiać za friko. Mam go pod paznokciami.

kupa

Zawsze pewną... niechęcią.. napawały mnie Mamy dyskutujące o kolorze, konsystencji i częstotliwości kupkania swoich dzieci. Jakoś wydawało mi się, że istnieją bardziej interesujące tematy... No więc teraz rozumiem. Odkąd Lulkowe załatwianie się stała się problem - żyję od kupy do kupy. Wyczekuję, nasłuchuję, wywąchuję. ;) Płakać mi się chce, jak nie ma, a mam ochotę krzyczeć z radości, kiedy są. Kolejne leki, różni lekarze, a pomocy znikąd. Nie cierpię bezsilności. Zwłaszcza, kiedy muszę patrzeć na cierpienie mojego dziecka.

Sunday, September 23, 2007

:(

Kot poleciał. Nie wiem kiedy znowu się spotkamy.
Dziś nie byłam dzielna, a oczy zdecydowanie znajdowały się w mokrym miejscu.
Ale już się pozbierałam - dla Tonika. I Kota.

czule

Czule to brzydkie słowo. Takie... gołe, zimne.
Na kilka dni przyleciał Kot i było właśnie czule.
Ciepło, bezpiecznie, rodzinnie, troskliwie. Dobrze.

Tuesday, September 18, 2007

biedna mama...

Mój Syn jest lepszy, niż wszystkie zapiski.
Wczoraj wsadziłam Go do auta i stałam pochylona, zapinając Mu pasy. Nagle słyszę:
Anta: mama ma czapkę?
ja: nie, nie mam czapki
Ant: a co to?
ja: moja nowa fryzura
Ant: (do siebie) nie ma czapki?? biedna mama...
kto inny byłby tak szczery. ;)

Sunday, September 16, 2007

wykształciuch ;)

Padam na warz - przez weekend spałam w sumie 10 godzin, przejechałam 250km, przesiedziałam na wykładach i warsztatach 12 godzin zegarowych. Dodatkowo Lulek chyba wyczuł, że coś się święci i nocami płakał okropnie, więc zombie staje mi sie istotą coraz bliższą, ALE:
Znowu czuję, że żyję!! Nie miałam pojęcia, jak tęskniłam za atmosferą uniwerkową. Czytam, interpretuję, myślę!!
Ot, zamarzyło mi się bycie wyształciuchem (choć niezupełnie w sołżenicowskim typie ;) ).

tatusi

Lulkowy Tatusi poleciał do Finii. Dni mijają. Lulek (powoli mianowany Tonikiem) tęskni jak diabli. I wcale nie jest coraz łatwiej. Nocami budzi mnie zapłakane "mamusiu, jesteś?? chodź mamusiu!! przytul!!". Więc jestem i przytulam, ale nie zawsze pomaga.
Wczoraj Mały siedział na podłodze i bawił się rybką. Zajęta swoimi sprawami słuchałam Go jednym uchem.
Nagle słyszę: lybka płynie, lybka płynie. lybko gdzie plyniesz?? lybka płynie szukać Tatusi.
Nie odezwałam się, no bo co mogę nowego mojej Rybce powiedzieć?

Lulkowe dialogi abstrakcyjne

sprzed chwili:

Ant: Mamo, mamo!! i co to będzie?
ja: słucham??
Ant: i co to będzie??
ja: nie wiem.
Ant: nie wiesz??? no coś Ty!!
ja: no naprawdę nie wiem
Ant: naprawdę?? dlaczego nie wiesz?
ja; bo zmęczona jestem dziś strasznie i nie mam siły myśleć
Ant: no co to będzie?? Mamo, dobze będzie!!

Saturday, September 15, 2007

jedzie pociąg...

Dawno temu naczytałam się mądrych książek, że śpiew mamy jest dla dziecka najpiękniejszą muzyką, niezależnie od maminych umiejętności wokalnych. Marzyłam o maleńkim szkrabie, któremu będę nucić kołysanki, z którym wspólnie będę wywrzaskiwać Kukulsko-podobne...
Urodził się Lulek-malkontent i przy każdej mojej nieśmiałej próbie słyszę: "mamooooooo, nie śpiewaj!!".
ALE: za długo marzyłam o tych wpatrzonych we mnie z zachwytem oczkach. Postanowiłam się wziąć na sposób i zachęcić Małego do wspólnych śpiewów.
Płyta puszczona, a my mkniemy: ...my jesteśmy krasnoludki.... z daleka... hop sa sa, hop sa, sa... jedzie pociąg....
skakał Antul, a ja z Nim, za nami pomykały dalsze "wagony" z mniejszym lub większym (raczej większym) natężeniem dźwięku... Dziecko krzyczało "jeszcze, jeszcze śpiewaj!!" i nie zgadzało się na najmniejszą chwilą przerwy. Jak już miałam sobie pomyśleć, że w końcu się udało, Lulek potknął się na prostej drodze i nosem gwałtownie spotkał się z podłogą. Nos prosty, klawiatura w komplecie. Jedynie warga jakby większa i ciemniejsza. ;)
Dziś jechaliśmy autem. Dziecię (przypięte pasami, z daleka ode mnie, więc bezpieczne) nieśmiało rzekło: "mama!! śpiewaj!! pociąg jedzie!!".
Udało się!! Spodobały Mu się moje śpiewy!!! Teraz tylko tańca nie lubi...

narwane matki

Ospiarz mi się odkropkował, więc ochoczo rzuciłam się w wir spotkań. Dokładniej - rzuciłam się na moją przyjaciółkę z synkiem-równolatkiem Lulka. Ona - też wytęskniona świata matka domowa - rzuciła się na nas. Już - już miałyśmy sobie wpadać w objęcia, ale Przyjaciółkowy Synek wrócił z przedszkola zakichano-zaflukany. Narwane matki po dłuuugich godzinach dywagacji telefonicznych niechętnie odłożyły spotkanie o dodatkowe parę dni.
Minęło te (niemiłosiernie długie) parę dni i znowuż - już prawie czułyśmy zapach kawy, nad którą miałyśmy się wspólnie rozsiąść. W nocy poprzedzającej spotkanie przyszedł SMS, że Mały wymiotuje.
Rano narwane matki przegadały problem, rozpatrzyły wszystkie "za" i "przeciw" i uznały, że wymiotowanie nie zaraża, że na pewno to jakiś złośliwy pomidor przykleił Małemu skórkę pomidorową gdzie nie trzeba i w ogóle, to nasi Synowie to okazy zdrowia.
Narwane matki spotkały się (to nic, że chłopcy bawili się tak, że prawie się nie słyszałyśmy; potem kolejno strajkowali i nie chcieli spać pozbawiając nas jedynej szansy na słodkie chwile ciszy, a na końcu Lulek o mało nie złamał sobie... twarzy. ;) ).
Dzień później Lulkowy nos zastrajkował i glut sięgnął pasa. Oczy zaczęły błyszczeć i dziecię zaczęło się pokładać.
Tak to właśnie narwane matki pilnują, żeby dzieci się... hartowały. ;)

Tuesday, September 4, 2007

komary

Zaczęło się od jednego, niegroźnego ugryzienia na brzuchu. Zabiłam gadzinę, ale Lulek i tak zaczął lekko puchnąc. Wieczorem Lulek poszedł spacerować z Babcią. Wrócili z dwoma ugryzieniami na policzku i dodatkowym na brzuchu. Posmarowałam fenistilem cała zachwycona, że chyba na polskie komary Antul mniej uczulony, bo opuchlizna mniejsza, niż w Finlandii. Zadowoleni poszliśmy spać.
Następnego dnia rano ugryzienia były już wszędzie: we włosach, na twarzy, na plecach, brzuchu, nawet pod pieluszką. Spanikowana przeszukiwałam łóżeczko w poszukiwaniu ukrytej, krowiożerczej gadziny. Nic. Zaniepokoiły mnie te ugryzienia pod pampersem... ciężko byłoby się dostać pod te wszystkie warstwy... zarządziłam wycieczkę do lekarza.
W ten sposób odkryliśmy, że tym razem uniknęliśmy co prawda zapalenia oskrzeli po locie samolotem... ale złapaliśmy ospę. :D

Thursday, August 30, 2007

mój maleńki

Siedziałam na kanapie i trzymałam go na kolanach. Grzał mnie w nogi i zabawiał.
Kot zawołał mnie i gwałtownie się poruszyłam. Spadł z kolan na podłogę... niby nic, głupie 10cm. Potłukł się strasznie, uszkodził trwale. Nic już się nie da zrobić.
Musieliśmy kupić nowego laptopa, ze starego staramy się odzyskać dane.

Friday, August 24, 2007

:D

Bylismy dzis w Pultusku. Wlasciwie... znowu jestem studentka!! Radosc dzika, uwielbiam ten stan. Za trzy tygodnie pierwszy zjazd.

Thursday, August 23, 2007

pol roku, pol roku, pol roku...

Przez ostatnie poltora roku strasznie tesknilam za domem. Jestem w nim. I tesknie za wolnoscia, za powietrzem, w ktorym moge oddychac tak, jak ja sama chce, za moimi decyzjami, za cisza i spokojem. Nie ma lekko...
Tesknie za Domem. Tym naszym - malenkim, ale ukochanym - na Tarchominie. Jeszcze pol roku. Kot wroci, dobytek zjedzie, Lulkowi znajdziemy przedszkole, mi - prace. Wszystko sie pouklada. Jeszcze pol roku, jeszcze pol roku, jeszcze pol roku...

Sunday, August 12, 2007

uwaziaj!! kamien!!

Lulek sypia na balkonie, w wozku. Codziennie jakoczka sie otwieraja wchodze i pytam "dobrze spales?". Na ogol odpowiedz to... "nic!". Mocne, zdecydowane i zawsze takie samo. :)
I dzis weszlam gotowa na ten nasz maly rytual i slysze:
Lulek: dobzie spałem??
ja: (śmiech)
Lulek: Mamooo!! Dobzie spałem??
ja: mam spytać?
Lulek: (uśmiechnięty potwierdza skinieniem głowy)
ja: dobrze spaleś?
Lulek: hmm.... chyba tak! Telaś na ląćki!
W obliczu takiego rozkazu - przytulam. Nagle slysze
Mamo!! uwaziaj!! uwaziaj!!
na co??
uwaziaj!! kamienie! będzie bach i zlobi sie kuku!!
Zamilklam lekko oglupiala. Gdzie te kamienie na moim sterylnym balkonie??
ja: jakie kamienie??
Lulek: tutaj, tutaj!! (pokazuje na szczeline)
hm...
chwile potem wrocil Kot. Lulek caly przejety opowiedzial Mu, ze mama zrobila bach na kamienie i teraz ma kuku.
hm... chyba nadszedl czas pierwszych snow, pamietanych po przebudzeniu.

Saturday, August 11, 2007

"cieple" pozegnanie...

Nawet nie wiedzialam, jak bardzo prawdziwe bylo moje przedwczorajsze stwierdzenie, ze "odbywamy ostatnie wycieczki rowerowe". No wiec ta przedwczorajsza byla zupelnie ostatnia.
Wczoraj zapakowalismy sie na plaze, zeszlismy do rowerowni i okazalo sie... ze mojego roweru nie ma!! W tym prawym panstwie ktos wlazl do piwnicy i sposrod trzydziestu innych rowerow wybral sobie moj i odejchal w sina dal, uwazac przy okazji fotelik Antosia. A jeszcze rano, jak Kot wychodzil do pracy - rower byl.
Swoja droga - niezle czlowiek glupieje w takim momencie. Zaczelam dumac czy aby na pewno gdzies na nim nie pojechalam i nie zapomnialam nim wrocic, czy nie zaparkowalam gdzies indziej. Rozumiem juz czemu ludzie, ktorym ukradna auto z parkingu, przeczesuja najpierw inne wszystkie miejsca w poszukiwaniu zguby.
Tlumaczymy sobie, ze mamy szczescie. Bo Lulkowy kask wyjatkowo poszedl z nami dzien wczesniej do mieszkania - wiec nie zostal skradziony, bo i tak lecimy za trzy dni i po porstu w Polsce kupimy nowy rower...
No, ale niesmak pozostal. Jakby mi rabneli ten rower chociaz dzien wczesniej - jak go porzucilam nad jeziorem i poszlam sie kapac 200m dalej - to bym wiedziala, ze moja wina, ze moglam bardziej uwazac. A tak?? A tak to wiem, ze Finlandia nas nie lubi i pora wracac do siebie. ;)

Thursday, August 9, 2007

zegnania czesc pierwsza...

Powoli zegnam sie z Finlandia... rozwiazalam wlasnie umowe na silowni, kupilam sobie torebke-woreczek marimekko (firma-wizytowka Finalndii).
Troche mi zal... odbywamy ostatnie wycieczki rowerowe, kapiemy sie w jeziorze... W zeszlym tygodniu bylismy w zoo na wyspie morskiej... akurat teraz zaczelo sie lato, mamy nieustajace wakacje, a ja sie do Wa-wy pcham, bez Kota... Rolling Eyes

Ostatnio gadalismy z Rodzicami - jakbym mogla zajsc w ciaze, to pewnie bysmy nie wrocili do Polski juz. Jak to jedna bzdura moze zmienic zycie...

Wednesday, August 8, 2007

czasem moze lepiej...

Znowu bylismy na na placu zabaw. Znowu Antos nie rozumial, co do Niego mowia...

Lulek nauczyl sie jezdzic na trzykolowym rowerku - tutaj sa takie miejskie, na placu zabaw. Jest tez rowerkowy tor. Antulek jezdzil sobie w kolko. Dopadlo Go dwoch lobuzow placo-zabawowych. Jeden w wieku wczesnoszkolnym, drugi konczaco-przedszkolnym. Najpierw wrzeszczeli Mu w twarz przy wyprzedzaniu Go - powiedzialam, ze to zabawa i ze On tez ma ryczec jak lew - uspokoil sie ryczal. Potem zajezdzali Mu droge - ale, za Szynek lepiej jezdzi do tylu, niz do przodu - psul im zabawe, bo sie spokojnie wycofywal. Jeszcze pozniej Go brali "w dwa ognie" i cos do Niego gadali (wyraznie sie nasmiewali, ale zrozumiec nie mogl, a jest za maly, zeby wylapac bez slow). Lulek jest tak steskniony zabaw z dziecmi, ze siedzial caly zachwycony i smial sie do Nich z radosci, ze ktos w ogole z Nim rozmawia. W koncu starszy zaczal Go ganiac na swoim rowerze i wjezdzac w Niego z tylu - pilnowal sie, zeby nie uderzyc Lulka (widzial, ze Go obserwuje), tylko rower. Lulek wymyslil, ze chlopiec chce Mu pomoc - bo nie mial sam sily podjechac pod gore i piknie krzyczal " o!! tak!! dziekuje bardzo!! dziekuje!!".
Mialam ochote mordowac i dzieciaka, i Jego (przypatrujacego sie) Ojca. Ale wytrzymalam bez wtracania sie . Lulek nie plakal, byl usmiechniety, a "duzemu" znudzilo sie meczenia malucha, ktory na wszystko reagowal smiechem... czasem moze lepiej, ze nie rozumie co do Niego mowia...

Thursday, August 2, 2007

dzien z zycia...

Dzien z naszego zycia, odcinek z serii "wyczekana wizyta na placu zabaw, u dzieci".
Przychodzimy: trafiamy na pore przedobiadowa. Wychodzi Pani ze szczekaczka i cos gaworzy. Wszystkie zabawki zostaja schowane (sprzataja wszyscy) i dzieci biegna do tejze pani. Widze, ze i Lulek ma ochote, wiec mowie, zeby lecial. Caly zachwycony ustawia sie w kolku z innymi dziecmi, tuz kolo pani. W tym momencie pani zaczyna spiewac i cos pokazywac, wszystkia mamy i dzieci razem z nia. Tylko my stoimy jak traby - widze podkowke mojego Syna i sama mam ochote plakac. Przybiega do mnie. Usmiecham sie i mowie, ze nie rozumiemy, ale przeciez mozemy pokazywac tak jak inni. Lulek kreci glowka, wtula sie we mnie i jest na granicy placzu. Nie umiem Mu pomoc.

Piosenka sie konczy. Zrozumialam, ze pani zaprasza teraz wszystkich na obiad. Dzieci z okrzykiem radosci razem biegna do miejsca wydawania obiadu. Lulkowi znowu swieca sie oczka, wiec mowie, zeby biegl. Rusza zachwycony. Piec krokow dalej wpada na Niego jakas dziewczynka. Lulek leci z impetem na ziemie i jedzie po zwirze. Dziewczynka wraca i bardzo grzecznie przeprasza glaszczac przy tym Antka. Ten jest przerazony i nic nie rozumie.
Nie moge Go uspokoic. Widze, ze ma dosyc. Ja tez, ale zgrywam twardziela. Opowiadam Mu, jakie to smieszne zrobil bec, ze zaraz zjemy pyszna rybke i bedziemy jezdzic na rowerku.

Zjada. Pedzimy do rowerkow. Okazuja sie byc zamkniete na klucz. Czegos nie zrozumielismy. Odwracam wiec szybko uwage zawiedzionego Odkrywcy Swiata i mowie, ze przeciez moze sie bawic w piaskownicy z dziecmi. Idzie, ale juz para z Niego uszla. Ja siadam z boku, zeby uczyl sobie radzic bede mnie. Za chwile slysze placz. Ide. Mowi mi, ze starszy chlopiec zabral Mu ukochana (miejska) koparke. Tlumacze, ze moze poprosic i moze chlopiec Mu odda. Nie oddaje. Trudno. Sekunde pozniej chlopiec porzuca koparke i przejmuje ja natychmiast okolo 7-8 letnia dziewczynka. Ma trzy koparki. Bawi sie jedna, a dwie leza obok. Antos placze, wiec mowie, ze moze przeciez wziac jakas inna - probuje - dziewczynka rzuca sie na wszystkie trzy auta, przykrywa je soba.
Antos probuje pare razy (placzac coraz bardziej), dziewczynka nie odpuszcza. Tlumacze Synkowi, ze widocznie dziewczynka potrzebuje wszystkich aut i mozemy isc po jakies inne. Idziemy, ale Szynka szlocha pod nosem. Nie wybiera zadnego innego. Wraca do piaskownicy, podnosi porzucona koparke, ale dziewczynka znowu jest szybsza i silniejsza. W koncu wsadza sobie wszystkie auta miedzy nogi i bawi sie jednym.
Nie jestem w stanie nic zrobic.
Widze mojego Synka, zalanego lzami, pochylonego nad dziewczynka i mowiacego "poprosze bardzo", czekajacego az dostanie do raczki jakies auto; widze dzieci, kladace sie na zabawki, zeby nic nie ruszal.
Szynka nie przestaje plakac.
Mi tez leca lzy.
Wracamy do domu.

Tuesday, July 31, 2007

niech zyja tirowcy!!

Pare dni po tym, jak Rodzice do nas dotarli, zaczelo im szwankowac auto. A to wsakazniki glupialy, a to klimatyzacja padla, a to akumulator wysiadal. Dzien przed planowanym powrotem padlo w trupa. W kolejnych warsztatach panowie rozkladali rece i podawali trzytygodniowy termin oczekiwania na zepsuta czesc. W koncy trafil sie smialek, co podjal sie naprawy. Kosztowalo znosnie, trwalo w sumie cztery dni. Uprzedzil, ze laternator wymienil, ale jednej czesci w Finlandii brak, wiec ja reperowali, zeby Rodzice mogli wrocic, ale trzeba to wymienic. ok. Z szesciodniowym opoznieniem we wtorek, 31 lipca, Rodzice wyruszyli autem zapakowanym pod sam dach (doslownie) naszymi rzeczami.
Odplyneli rano z Helsinek do Talina. O 16.00 zadzwonili: auto rozlecialo sie pod Ryga - ta regenerowana czesc nie wytrzymala. Ktos z Polski musi po nich przyjechac i ich sholowac. Nie maja juz kasy, nie ma kto przyjechac. Auto zapakowane na full, ciezkie jak cholera. Dupa wielka. Crying or Very sad

Pol godziny pozniej okazalo sie, ze duch w narodzie nie zginal!! Laughing Laughing Laughing
Rodzice mieli dzikiego farta. Zepsuli sie obok polskiego tira. Facet zobaczyl, ze maja problem i... zabral ich do srodka, razem z autem, bo mial pusta przyczepe. Nie mieli jak wjechac, bo tir wysoki, a nie mial podjazdu - 10 osob wpychalo saxo po deseczkach, ale sie udalo!! Reszte drogi przebyli w komfortowych warunkach za symboliczne pieniadze.
Sa juz w domu, cali i zdrowi. Saxo w warsztacie. W koncu mozna odetchnac.

Monday, July 16, 2007

tuzinkowi

Przyjechali rodzice i znowu jestesmy tuzinkowi - pijemy piwo tuzinkami (w Finlandii nieporeczne szesciopaki zostaly zastapiane tzw. "jamnikami" czyli dwunastopakami).

niczym Telimena...

...przysiad, wykrok, powstan, padnij, siad, przysiad... a w miedzy czasie testowanie macro, zdjec krajobrazow i inn takie - czyli szalenstwo z aparatem w dloni. Cos mnie tak laskotalo, ale nie zwracalam uwagi zafascynowana chwila z aparatem, bez koniecznosci pilnowania Dzieciecia... w koncu jednak popatrzylam w dol. Mrowki byly wszedzie!! Chyba rozdeptalam, bidulom, domostwo schowane w wysokiej trawie. I tak na srodku drogi wyskoczylam z butow, ze spodni i w bieliznie skakalam, otrzepujac sie z gryzacych mroweczek... Antos byl zachwycony. :D

Friday, July 13, 2007

dialog malzenski

Znalazlam przed chwila stary dialog z Kotem:
Wyslalam Mu linka do pieknych, brazowych balerinek z pytaniem, jak Mu sie podobaja... oto romowa:
Maz 10:50:18
:hahaha:
Malgos 10:50:33
no co?? brzydkie??
Maz 10:50:40
ty moja balerino
Malgos 10:50:52
:evil:
Maz 10:51:05
o wlasnie czy balerina to po czesku baleronik???

:lol: i wez tu sie z takim dogadaj...

13. w piatek

Dwa lata temu i jeszcze troche, trzynastego w piatek dowiedzialam sie, ze moje Dziecko zyje, jest cale i zdrowe. I uwielbiam taka date.
A jeszcze rok temu wydawalo mi sie, ze to potworna data, bo trzynastego w piatek powiedziano mi, ze to ja sie zepsulam i wiecej nie urodze.... jak to sie wszystko czlowiekowi zmienia...

Dzisiaj, trzynastego w piatek, ruszyli do nas z Warszawy Lulkodziadkowie. Lulkobabcia lekko przerazona, ze w taka date przyszlo im pokonywac tyle kilometrow. My sie smiejemy i cieszymy, ze sa coraz blizej.

obiad miejski

Finlandia to taki fajny kraj, w ktorym w czasie wakcji na placach zabaw wydawane sa obiady dla dzieci. Za darmo, o stalej porze, menu podawane jest z wyprzedzeniem. Jedyny warunek to posiadanie wlasnej miski i lyzki. Dzis skorzystalismy pierwszy raz. Lulek zjadal, az Mu sie uszy trzesly - jedzenie na dworze, w towarzystwie innych dzieci - to dopiero przyjemnosc. Od razu glod wiekszy.
Fajny pomysl, taki obiad "miejski". Ciekawe kiedy takie rzeczy dotra do Polski.

Thursday, July 12, 2007

a po burzy...

...wyszlo slonce. Od razu wszystko wydaje sie lepsze, milsze i latwiejsze. Rano Lulek pomaszerowal z Kotem do przychodni. Wiemy tyle samo, ile wiedzielismy. Pan doktor byl chory... no, moze nie chory, ale nie do kona naumiany sztuki, wiec niczego madrego nie wymyslil. Znowu blogoslawimy lekarke z PL, ktora zaopatrzyla nas w "leki na wynos" i dzieki temu trzeci raz w ciagu miesiaca poradzilismy sobie sami.
Potem poszlismy do asukaspuisto-czyli na szczerze nienawidzony przeze mnie plac zabaw (i uwielbiany przez Antka). Po roku chodzenia tam pare razy w tygodniu finskie mamy nie mowia nam nawet dzien dobry... dziwne. Albo moze ja jestem dziwna, ze spodziewam sie chocby usmiechu. Na szczescie Lulkowi do szczescia wystarczaja tamtejsze koparki. Zaliczylismy tylko dwa zgrzyty jezykowe - tj. Lulek cos mowi, dziecko nie rozumie i.... raz sie skonczylo na rzucie kamieniem (Lulek; spalilam sie ze wstdu, nie wiem skad u Niego takie odruchy), drugi raz na przepychaniu i Lulkowym a-sioooo.
Po powaznej rozmowie z Kotem postanowilam byc lepsza zona i obiecalam zrobic obiad... jakis kwadrans pozniej zasnelismy z Lulkiem snem kamiennym i obudzil nas dopiero popracowy Kot.
(...) a wieczorem pojechalismy do CH. Lulka udalo sie spacyfikowac - mierzyl ze mna buty, przymierzal torebki i nawet laskawie sam zalozyl kapielowki. Panowie obkupieni, ja zadowolona.
Zycie jest znowu piekne! (A za dwa dni przyjezdzaja Rodzice).

Tuesday, July 10, 2007

nie ma sie do czego spieszyc...

... jak bylam mala Mama mowila mi, zebym sie nie spieszyla do doroslosci, bo potem jest tylko trudniej.... czemu Jej nie chcialam wierzyc i myslalam, ze to zarty? Po co sie tak spieszylam?

Monday, July 9, 2007

bylejakosc

Przyszla bylejakosc, nijakosc, szarosc, nudnosc,
zaslonila slonce,
zaplakala lzami deszczu,
zaziebila Antosia,
zasmucila Jego mame,
zapracowala Jego tate...
oby Dziadkow przyprowadzila.

Saturday, July 7, 2007

wieczory

Lulek zmienial sobie rozklad dnia, zmienial, az ulozyl tak, ze chodzi spac o 22.00-22.30. Wszystko swietnie. Potem Dziecie spi jak zabite i rano samo do nas przychodzi z nocnikiem w reku (...)
Kot rozmawial z kolega o dzieciach. Kolega sie strasznie zdziwil, ze tak pozno Lulek pada, ze malo mamy czasu dla siebie. Oburzylam sie.
Nie, nie na kolege. Na siebie sama, ze sama tego nie widze; ze chodze spac wczesniej, niz Antulek, ze nie umiem tyle z Nimi wytrwac, ze oczy mi sie same zamykaja i lozko wola, ze juz mi tego Kociego czasu nawet nie brakuje, bo nie pamietam, jak wtedy moze byc. Wyjsc i tak nie mozemy, nic o tej porze nie jemy, ksiazki przeczytane, filmy jakos przestaly byc radoscia... kiszka, ogolnie.
Ponoc siodmy rok bywa trudny... A no, bywa, panie, bywa...

Monday, July 2, 2007

rodzina

Od kilku dni intensywnie dumamy jak to jest z ta rodzina... Niby - najwazniejsze, zeby byc razem. Ale tez od dawna glosze, ze dziecko szczesliwe to nie to, ktore siedzi z mama w domu, tylko to, ktore ma szczesliwa mame.
Przez dwa lata bylo super - bylam z Antosiem, widzialam wszystkie pierwsze raczkowania, siadania, kroki, slyszalam pierwsze slowa - nic nie uronilam. Ale rownie silnie jak wtedy czulam - ze to najlepsze, co moge Mu dac, tak teraz czuje - ze juz Mu nie wystarczam. Ze teraz Lulek potrzebuje dzieci, Dziadkow - towarzystwa. Wiec siedze w domu i sie frustruje. Kot robi kariere, Syn sie usamodzielnia, a ja... tkwie w martwym punkcie.
No wiec trzeba to zmienic. I rodzina nie bedzie razem przez kilka miesiecy. Boje sie potwornie, ale wiem, ze robie dobrze. Tylko czasem zglosze sie po kopa na rozped, albo po przytulenie, bo ciezko bedzie.

Wednesday, June 27, 2007

starosc

Kiedy zaczyna sie starosc?? I od czego?
Tu piecdziesieciolatki na rowni z mlodymi skacza na aerobikach, graja w tenisa, biegaja.
Tu szescdziesieciolatki sprzedaja kremy na zmarszki - i dobrze, bo bardziej im wierze, niz gladkolicym dwudziestolatkom.
Tu siedemdziesieciolatki zaczynaja podroze i wieczne wakacje - bo maja na to czas i pieniadze.
Tu osiedziesieciolatki z usmiechem na ustach spedzaja razem juhannus - najdluzszy dzien w roku - czekajac na zmierzch, ktory przychodzi grubo po 3.00 w nocy.
Tu kazdy, niezaleznie od wieku bierze "balkonik" kiedy uzna, ze mu ulatwi zycie - bo mozna oprzec sie, przysiasc, powiesic zakupy.

Moja ponadosiemdziesiecioletnia Babcia co i rusz przewraca sie - odkleja Jej sie w ekspresowym tempie siatkowka - ale nie wezmie laski, bo ktos by mogl pomyslec, ze jest stara i potrzebuje pomocy.
Moja piecdziesiecioletnia Mama z ciezko chorym kregoslupem twardo dzwiga wszystkie siaty z zakupami, zeby udowodnic sobie i swiatu, ze jest mloda i silna.
Moj piecdziesieciopiecioletni Tata szuka pracy trzeci rok, bo ma... "za wysokie kwialifikacje" (a tak naprawde to trzydziestoletni prezesi mysla, ze "za wysoki" to On ma wiek)...
I wszyscy z trudem wiaza koniec z koncem niezaleznie od tego jak ciezko pracowali cale zycie i jak wysokie zdobyli kwalifikacje.

No i gdzie ta starosc sie zaczyna? Z pierwszymi zmarszczkami? z poczuciem nie bycia nikomu potrzebnym? z brakiem pieniedzy? z brakiem mozliwosci godnego zycia?
Czy moze starosc to po prostu uwierzenie, ze najlpiekniejsze chwile juz "za" czlowiekiem, poddanie sie?
Nie lepiej zachwycac sie kolejna wiosna, cieplym latem, zlota jesienia i oszroniona zima, cieszyc z wnukow i prawnukow i z tego, ze mozemy byc razem, niz plakac za utracona gibkoscia ciala i "mozliwosciami"?? A co kogo obchodza kariery i ilosc zarobionych pieniedzy?

Teraz, w samotnosci, najlepiej wiemy, ze te pieniadze to moze i pomagaja, ale szczescie zdecydowanie jest tam, gdzie rodzina i przyjaciele. Bez wzgledu na to ile maja lat, ile pieniedzy w portfelu i ile zmarszczek na czole.

Saturday, June 23, 2007

relaksacja ;)

Do babskiego pisma dodano relaksacyjna plyte dvd: taj-chi, joga, medytacja, masaz.
Kota wyslalam poza dom, dziecie uspilam, sama rzucilam sie cwiczyc przed TV.

Taj-chi to zawracanie gitary (przynajmniej w wersji tej plyty). Joga fajna, ale (jak zwykle) mialam problem z zapamietaniem sekwencji ruchow. W efekcie chcialam "dogonic" prowadzaca, ryszylam sie szybciej i niemile "pyk" uslyszalam w kregoslupie... co tam, pomyslalam. Medytacja i masaz - to na pewno cos dla mnie. Medytacje odpuscilam po dwoch mnutach siedzenia po turecku i czekania, az cos zacznie sie dziac (stresowala mnie utrata cennego czasu snu dzieciecego. :D ). Pelna nadziei przewinelam wiec do masazu. Swietnie: "zlap sie za wlosy i lekko pociagaj, zeby pobudzic ukrwienie cebulek". Zapuszczam wlosie pol roku, ale zlapac jeszcze nie bardzo mam za co. Uczepilam sie wiec nielicznego wlosia i zaciekle szarpalam nasladujac prowadzaca, przy okazji wmawiajac sobie, ze juz czuje, jak rozluzniaja mi sie miesnie. A potem - niespodzianka. Reszta masazu wykonywana ma byc na kims innym. Po krotkim zastanowieniu uznalam, ze spiacego dzieciecia nie bede masowac odstresowujaco. Koniec plyty. Koniec relaksu.
Efekt? Lekko pobolewajacy kregoslup i garsc wlosow, ktora znalazlam na kolanach po masazo-szarpaniu.
I tak sobie mysle... kiedy dorosne na tyle, zeby przestac wierzyc, ze dvd pomoze mi pozbyc sie napiecia i zmeczenia, za to naladuje mnie pozytywna energia?? :D

po rozstania i powroty ;)

No i po wszystkim. Jestesmy znowu w Finii. W skrocie telegraficznym:
Loty super, Warszawa - jak zwykle ukochana. Nie dopisalo zdrowie Lulka, ale dziekuje Bogu, ze spotkalo nas to w Polsce. W koncu wiem, co Mu jest i jak Go leczyc.
Maz steskniony urzadzil mi po powrocie super urodziny. Nawet laurke dostalam!! Tak, to fajnie jest sie starzec.
Pobyt w Polsce przypomnial mi, ze jestem kobieta i to calkiem... kobieca. ;) Opalilam sie, kupilam nowa kiecke, obcielam wlosy, spotkalam z Przyjaciolmi. Jest dobrze.
Teraz tylko trzeba zacisnac zeby (i pasa) i przetrwac najblizsze pol roku. A potem... to juz tylko szczescie. :D

Przyjaciolka

Przyjaciolke zdefiniowalabym tak: niezaleznie od tego jak dlugo sie nie widzimy, nie gadamy i jak bardzo nie wiemy, co u nas slychac - w czasie spotkania jest tak, jakbysmy ostatni czas rozmawialy wczoraj. Rozumiemy w lot, wiele rzeczy w ogole nie trzeba mowic, bo rozumiemy bez slow, a to, co opowiadamy jest odbierane dokladnie tak, jak bysmy chcialy.
Fajnie miec Przyjaciolke.

Tuesday, May 22, 2007

jutro lecimy...

No i stalo sie... moj zoladek znowu fika koziolki, znowu niemoc tworcza mnie ogranela i torby nawet z szafy nie wyciagniete, a pranie dopiero zaczyna schnac... Jutro o 6.20 wsiadamy do autobusu, potem do drugiego, lotnisko i samolot (w czasie pisania tego zdania znowy zoladek wykonal fikolka). A potem znowu lotnisko - juz warszawskie, auto i stesknieni Dziadkowie.
A moje stesknione wlosy przypomna sobie co znaczy fryzjer. ;)
Denerwuje sie okrutnie. Pierwszy raz Lulek bedzie lecial na swoim fotelu, a nie jak dzidzia - na moich kolanach. Kot znowu zostaje w domu, a Lulek jest na etapie "tatowym". Ostatnie poltora roku to ciagle rozstania. Nigdy nie jestem pewna, ktory lot (do Wa-wy czy z Wa-wy) nazwac rozstaniem, a ktory powrotem. Denerwuje sie, no po prostu.

okulary

Zamarzyly mi sie okulary przeciwsloneczne.
Przestudiowalam trendy tegorocznej mody ;) swoja twarz i ruszylam na podboj sklepu. Wyzwanie to duze, bo zdecydowalam sie na taki zakup pierwszy raz od jakis siedmiu lat.
Pierwszy sklep: czulam sie, jakby towar zostal sprzed dwudziestu lat - te same wzory i kolory, ktorzy nosili moi rodzice; salwowalam sie ucieczka.
Drugi sklep: ceny juz od 170 euro. Szczeka mi opadla i czym predzej odkladalam je na polke, zeby nic nie zarysowac przypadkiem.
Trzeci sklep: wielkie, modne w tym roku okulary opieraja mi sie na polikach, nie zostawiajac na nie miejsca.
Czwarty sklep: z daleka widze, ze "fasony" ok, kolory tez, ceny i sie podobaja. Czyli: tu kupuje. Przymierzam te, ktore mi sie podobaja, ale na mnie nie wygladaja juz tak dobrze. Szukam sobie spokojnie, kiedy podchodzi uprzejmy Sprzedawca:
On: czy moge pomoc?
ja: nie, dziekuje. Szukam czegos, w czym bede sie sobie podobac, wiec musze to zrobic sama.
On: te sa zle (pokazujac na trzymane przez mnie upatrzone okulary) - nie pasuja do takiej okraglej twarzy.
ja (zartem, ze smiechem): ooo, jestem za gruba??
On (pelna powaga): no tak!! musi pani poszukac czegos innego - i cos mi tam podal...
Jakos mi odeszla ochota na kupowanie okularow. Wytrzymalam siedem lat bez nich, wytrzymam i nastepne siedem. ;)

Sunday, May 20, 2007

wiek

Prowadzilam dzis z Kotem dluga rozmowe o tym, kto sie komu podoba i w jakim wieku.
Zaczelo sie od mojego spostrzezenia, ze dziewczynom kolo trzydziestki zaczynaja sie podobac dojrzali faceci - jak Shon Connery na przyklad.
Kot powiedzial, ze Jemu odwrotnie - im starszy, tym mlodsze kobiety wpadaja Mu w oko (bo jak byl mlody i piekny i mial dwadziescia lat, to wolal starsze - takie "kolo trzydziestki" - gdzie one starsze?? grzecznie pytam!!).
A na dodatek moje kolezanki to juz nie dziewczyny, tylko baby (ale to z innej rozmowy).
Jakos mi sie smutno zrobilo. Naszedl mnie ten rodzaj refleksji co po "playboyu", ktory wpadl mi w rece jakis czas temu, kiedy to odkrylam, ze pieknosci w rozkladowce sa grubo ponizej mojego rocznika... niby wiem, ze to se ne vrati... ale wydawalo mi sie, ze dla Meza zawsze bede najpiekniejsza... a tu nic z tego - moge byc najukochansza, najbardziej wyjatkowo, najmadrzejsza... ale najpiekniejsza nie bede. Dziwnie mi.

Saturday, May 12, 2007

dwulatek



No i mamy... Antoni zaczyna trzeci rok. Rok temu urodziny spedzalismy w szpitalu z Malym na granicy odwodnienia. Tym razem postanowilismy sweitowac podwojnie.


Rano sniadanie w ikei - miala byc zjezdzalnia, tance, hulanki, swawole. Niestety, ikea akurat przebudowuje czesc dziecinna, wiec na sniadaniu sie skonczylo. Lulek i tak siedzial zadowolny z odmiany.


Potem wyprawa do sklepu. Antoni oniemial z radosci przy koparkach i spychaczach i z radoscia wybral sobie prezent. Ubrany w nowiutka bluze przytulil sie do kopary i slodko zasnal w wozku. W czasie snu jeszcze bardzo przypomina moja slodka dzidzie.


Zapakowalismy Spiocha do pociagu i pojechalismy do Helsinek zobaczyc miasteczko eurowizji (huk, tlum i duszne namioty ;) . ANtul obudzil sie jak dojechalismy i radosnie sprawdzal jak koparka hjezdzi po helsinskich chodnikach, brukach i trawnikach. Zdala egzamin. :)

A pod wieczor - tort w domu. Z wrazenia zapomnielismy o zdjeciu z dmuchania swieczek.

Fajny to byl dzien. Bardzo intensywny, meczacy, ale taki do zapamietania. Nie zostawil tez czasu na wspomnienia sprzed dwoch lat. Niesamowite, jak bardzo wszystko sie zmienilo tego jednego, jedynego dnia.

Thursday, May 10, 2007

Kot

Wczoraj wieczorem Kot zajmowal sie Lulkiem, a ja obok wegetowalam zaziebiona.
Kot: wiesz, ale wieczorem chcialbym sie troche pouczyc.
ja: ok, a co? Masz jutro cos waznego w pracy?
Kot: nie, chyba mam obrone.
ja: ????????????
Kot: no tak, nie jestem pewny, ale mam jakas prezentacje i to moze byc tutejsza obrona...

Wyobrazilam sobie co by sie dzialo, jak to ja bym sie bronila... Tydzien rozstawiania rodziny po katach, bo musze miec spokoj i cisze od nauki, meskie spacery, zeby mama magla zostac sama; (moje) koszmarne zdenerwowanie... a Kot na spokojnie mowi mi dzien wczesniej dwa slowa w czasie budowania klockowej wiezy.

Kot sie nie pomylil. Prezentacja okazala sie obrona. Mamy pierwszego magistra w rodzince. :D

echo

ja: Antosiu, co chcesz robic?
Ant: Robic?
ja: Chcesz sie pobawic?
Ant: Bawic?
ja: czy poczytac?
Ant: czytac?
ja: Synus, ale nie powtarzaj po mnie
Ant: po mnie
ja: tylko odpowiedz!
Ant: powiedz!
ja: to co chcesz robic?
Ant: robic?
Takie to dialogi prowadze od kilku dni z Lulkiem. Moga byc dlugie, labo krotkie, ale zawsze zyskuje tyle samo: wylacznie echo. I tak cos mi sie wydaje, ze to nasza wina. Jak Lulek rozmawia z Dziadkami przez telefon, to podsuwamy Mu odpowiedzi, zeby bylo szybciej, zeby Dziadkowie wiecej Go slyszeli... no i masz babo placek. Nauke mowienia opanowalismy, teraz od nowa bedziemy sie uczyli rozmawiac.

Friday, May 4, 2007

sauna

Jeden z moich ulubionych tekstow o Finlandii glosi, ze: "za dlugo mieszkasz w Finlandii, jesli 20st. na dworze to upal, ale 80st. w saunie to za malo". Osiemdziesiat stopni w saunie to rzeczywoiscie za malo, ale na dworze moglo by byc ze 40. :D
Raz na tydzien, w piatek wlasnie, rodzinnie udajemy sie do sauny. Zachwycony Lulek moze lac woda z prysznica po scianach, zachwycony Kot po saunie saczy piwko, a zachwycona Lulkomama wciera w siebie wszystkie mozliwe scruby kawowo-cynamonowe, odchudzacze, wyszczuplacze, antycellulitowce i inne upiekszacze. Czuje sie jak po dobrym salonie pieknosci.
Kot pochrapuje obok (rzecz to nieslychanie rzadka), Lulek poleguje z drugiej strony, a Lulkomama maniakalnie przeszukuje od nowa portale z nieruchomosciami... rzadko miewam az tak silne poczucie walki z czasem, jak przy wyszukiwaniu rzeczonego nowego lokum.

stany rozne ;)

W ciagu ostatnich dni moj slownik gwaltownie wzbogacil sie o serie nowych pojec: stan developerski otwarty, stan developerski zamkniety, stan surowy otwarty, stan oszolomienia. Ten ostatni dotyczy mnie, po tym, jak zaznajomilam sie z cenami.
Miedzy styczniem a kwietniem tego roku ceny tych samych domow wzrosly o ok. 100tys zl!! Dla mnie juz od 10000 liczba zer jest nie do ogarniecia, wiec sto tysiecy jest zupelnie abstrakcyjne, ale... pobudza wyobraznie. Ile by to bylo przed denominacja? :D

nienormalna pogoda

Wczoraj przyszli do nas zaprzyjaznieni Finowie. Zapytalam czy taka pogoda w maju (3-5st. C., albo deszcz, albo snieg) jest tu normalna. Odpowiedz: "nienormalny to byl kwiecien!! Zeby w kwietniu bylo 20st. nieeeee, tego najstarsi... (gorale?? ;) ) Finowie nie pamietaja. Ale mam sie nie martwic, niedlugo przyjdzie lato... chyba wiosna?! ten biedny narod nie wie, jak piekna moze byc ta pora roku.

Wednesday, May 2, 2007

marzenia

Tak sobie mysle... jest maj. Dzis padal deszcz, grad i snieg, a chwilami wychodzilo slonce.
Szukamy nowego lokum... idzie nam podobnie, jak przebijanie sie slonca dzisiaj.
Znalazlam to, o czym marze. Nie bede tego miec. Szukam czegos innego...
Ponoc najwspanialszy jest stan oczekiwania na spelnienie marzen, a nie - samo spelnianie. Mocno to sobie dzis powtarzam.

dodane po namysle:
nieee, to nie moze byc moje marzenie. Moje marzenie jest tansze; takie, zeby Kot sie dalej usmiechal. ;)

Tuesday, May 1, 2007

grill

A my rzeczywiscie grillowalismy na tych osmiu stopniach ze znajomymi. Bylo jak w sredniocieply dzien jesienny (lisci nadal na wiekszosci drzew brak). Dzieciaki szalaly na placu zabaw i byly wniebowziete, a my ogrzewalismy dlonie (w rekawiczkach) nad zarem. Fanie bylo. Kot przesiakl dymem i pachnie jak uwedzony. Uwielbiam ten zapach.
Od slonca nagrzala sie zjezdzalnia - polozylismy sie na niej z Kotem, zamknelismy oczy i przy odrobinie dobrej woli mozna bylo sobie wyobrazic, ze jest sie na (bardzo) wietrznej plazy, na wygodnym lezaku. Nie ma to jak grill.

Vappu

Vappu to dzien, w ktorym kazdy przyzwoity Fin grilluje. W zeszlym roku bylo 15st.C i koszamarny wiatr, nad jesiorami jeszcze lezaly resztki sniegu. Wydawalo mi sie, ze to najzimniejszy pierwszy maja z mozliwych.
Rok minal i znowu nadeszlo Vappu. Przeprowadzilam dzis taki dialog z kolezanka, ktora mieszka w Helsinkach:
ja: gdzie grillujecie?
Ona: nie grillujemy, za zimno!!
ja: jakie zimno?? Dzis 10st.C! (bylo osiem, ale zaokraglne lepiej brzmialo ;)
Ona: jakie 10? U nas zero!
ja: cos Ty, zle spojrzalas na termometr. Jest dziesiec.
Ona: cos Tyyyy?? Ale u Was lato....

Taaaa, lato dziesieciostopniowe. Chyba by Jej sie urlop w cieplych krajach przydal - w takiej Polsce na przyklad.

Friday, April 27, 2007

kubek

Jakies osiem lat temu zbil mi sie nowy, ale juz ukochany, kubek. Byl brazowo-bezowy i mial narysowane ziarenka kawy. Potracilam go, spadl i poszulam starszny zal, ze go nie ma, a byl. Ze nie da sie go zreperowac.
Od tamtej pory uczucie naglej straty czasem powraca - w zancznie powazniejszych momentach. Przeplata sie ze straszliwa tesknota, ktorej nie da sie ugasic - po prostu trzeba przeczekac.
Porod. Strata i straszna tesknota za ciaza. Zeby jeszcze choc raz, choc na chwilke poczuc kopniaczki w brzuchu, czkawke, zobaczyc odcisk stopki od srodka...
Wizyta w osrodku adopcyjnym tutaj - kaza czekac jeszcze rok na poczatek procesu, chce mi sie wyc, ale nic nie zmienie.
Pol roku pozniej - nie mozem adoptowac dziecka z Chin. Prawo swoje, a Chinczycy swoje. Nie zgodza sie i tyle. Placz i zal okrutny, z ktorym (znowu) nic nie mozemy zrobic.
Teraz - tesknota za rodzina. Okropna, silniejsza niz wydawalo mi sie, ze jest to mozliwe. Za Rodzicami, Dziadkami, Ciotkami.
Co NAPRAWDE znaczy "rodzina" czlowiek docenia dopiero, jak ja straci. Mam szczescie, bo moje stracenie jest tylko czasowe. Wrocimy do nich, znowu bedziemy razem. Choc zal mi kazdego dnia nieobecnosci w zyciu Dziadkow...
Jestem szczesciara. Emigracja duzo zabiera. Ale tez mnostwo daje, pokazuje.

Wednesday, April 25, 2007

swiatlo

Jest wielkie, bliskie, zolto-pomaranczowe, na krawedziach drzace; gorace. Powoduje, ze chce mie sie tanczyc i spiewac. Slonce. Takie mam teraz - powracajace - marzenie senne.
Niech juz przyjdzie, nie da sie tyle zyc bez niego.

Tuesday, April 24, 2007

zguba

Na ogrodzonym placu zabaw Lulek sie bawil a ja czytalam ksiazke. Smieciarze chodzili i oczyszczali smietniki, wiec co chwila sprawdzalam czy Go widze (boi sie doroslych facetow). Patrze - jest. Patrze 30 sekund pozniej - nie ma. Kamien w wode. Smieciarze odjechali. Bylam daleko, wiec spokojnie wstalam i zaczelam sie rozgladac. Nie ma. Wiedzialam, ze nie dalby rady w ciagu tych 30 sekund niepatrzenia wyjsc za teren ogrodzenia. Poszlam tam - nie ma. Ogladam wszystkie zabawki - nie ma. Nie mam juz gdzie sprawdzic. Wiem, ze sam nie wyszedl i widze, ze Go nie ma. W glowie przewinely mi sie wszystkie filmy typu "okup" - smieciarze znikneli razem z moim dzieckiem!! Zaczelam Go wolac. Uslyszalam straszny, bardzo stlumiony placz. Uznalam, ze to z pobliskich blokow krzyczy noworodek. Po chwili ucich. Znowu krzycze - znowu slysze. Ja milkne - placz milknie. Juz wiem, ze to moje dziecko, ale NIE MA GO!!! To bylo najdluzsze 30 sekund w zyciu i choc nie mialam czasu, zeby napawde spanikowac, to zrozumialam co czuja matki dzieci zaginionych/porwanych. Przeciez bylam obok, przeciez patrzylam, a stracilam Go!!

Antos prawdopodbnie spadl z piaskownicy. Lezal wzdluz desek ja okalajacych, ktore maja 20cm wysokosci, twarza w ziemi, ze 2-3 metry ode mnie, ale ziemie mial tez w buzi, stad wytlumienie. Byl mocno rozbity i bardzo przestraszony.
Sladu na buzi juz nie ma. Zostal w mojej glowie.

Monday, April 23, 2007

zakupy

Pojechalismy do ikei kupic segregator na cd. A przede wszystkim po to, zeby Lulek sie z dziecmi wybiegal, pozjezdzal na zjezdzalni, wyprobowal ichnie sprzety - zeby Go nie roznioslo w domu, bo na dworze obrzydliwie i po godzinie oboje przemarzlismy na kosc.
No wiec - pojechalismy.
Kupilismy: namiot dla Lulka, minipluszaka dla Lulka i zestaw misko-kubkowy dla Lulka. O segregatorze zapomnialam.
W domu namiot okazal sie byc znacznie wiekszym, niz nam sie w ikei wydawalo; zajal 3/4 pokoju Lulkowego. Wywedrowal wiec do duzego pokoju, zeby bylo bezpieczniej. Lulek wciagnal do srodka ksiazki i zapadl w lekture. Super. Dobranocka byla ogladana z namiotu, kaszka zjedzona w namiocie. Jest godzina 22.00. Lulek z wrazenia nie chce spac - mowi o "plesencie". A biedne plyty dalej leza na stosiku i czekaja na swoj segregator. Nie ma jak rodzinne zakupy.


Sunday, April 22, 2007

ide spac...

Kiedys czytalam taki zart i zasmiewalam sie do lez. Teraz... jakos mnie , kurcze, nie smieszy:
Kot mowi: "ide spac" - poleguje chwile przed telewizorem/komputerem i idzie spac.
Ja mowie: "ide spac" - siadam przed komputerem, przelatuje fora,czytam gazete, zagladam na blogi; ide sie wykapac, przysiadam na fotelu. "Ide spac" powtarzam, zbieram resztki rozrzuconych zabawek, skladam ubrania, ogarniam kuchnie, przygotowuje nocnik na rano. "Ide spac" potarzam po raz drugi, przechodze po calym domu otwierajac/zamykajac okna na nocne wietrzenie, "ide..." "No to idz" wygania mnie Kot, bo wie, ze inaczej bede tak dreptac pol nocy. Tylko - w przeciwienstwei do zartu - u nas nie jest tak, ze Kot robi malo. On najpierw prasuje sobie ciuchy do pracy, robi kanapki, kapie sie, a dopiero potem mowi, ze pora spac.
A mi jakos zal sie z tymi dniami zegnac. Ot, kobieta.

Saturday, April 21, 2007

Szczescie

Leniwe, rodzinne popoludnie. Siedze z kawa na fotelu. Na kolana wpakowalo mi sie Szczescie i wymyslilo super zabawe.
Wsadza mi paluszek w jedno oko, potem w drugie i mowi "dobranoc".
Potem czesze mi brwi szczotka do pastowania butow (pewnie tak wymyslono barwiczke). Te zabiegi wytrzymuję z powaga. Ale jak czuje szczotke na brodzie* i spod zmruzonych oczu widze Lulka z nabozenstwem czeszacego mi brode... parskam smiechem. A Lulek ze mna. Co ktores przestanie sie smiac - zaczynamy od nowa. Glupawka gotowa. Po chwili Dziecie powaznieje, wsadza mi paluszek w jedno oko, w drugie, mowi "dobranoc" czesze brwi i brode... parskam smiechem, Lulek tylko na to czeka... i tak w kolko.
Takie to Szczescie przysiadlo mi na kolanach.

*Kot codziennie szczotkuje brode. Akurat tego Dziecie samo nie wymyslilo. Tyle, ze Koci zarost mocniejszy od mojego. ;)

Friday, April 20, 2007

piątek

Nie lubie piatkow. Net pustoszeje, fora zamieraja, maile nie przychodza, gad milknie, skype cichnie. W sumie to dobrze, bo znaczy, ze piatek jest dniem rodzinnym... Tylko szkoda, ze nie u nas. Kot przy kopie walczy z magisterka. Lulka roznosi, a ze jest na etapie "nie", to ciezko o jakakolwiek wspolprace. Leje tak, ze spacer odpada.
A ja klikam po kolejnych stronach i szukam czegos, zeby mysli zajac...
Oby do... wiosny??

Thursday, April 19, 2007

patriotyzm

Monsieur Giertych marzy o wprowadzeniu przedmiotu "patriotyzm" do szkol. Tylko nie wiadomo do konca jakby tego nauczac. To ja mam rade: emigracja. Chocby na chwile. Szybko pokazuje co sie liczy w zyciu i dlaczego.

Wednesday, April 18, 2007

akuracik

Zginal jeden brat probujac zabic mame z innej rodziny. Drugi brat chcial go pomscic i zabil te mame na smierc, a przy okazji sam prawie zginal. Trzeci brat postanowil ich pomsici i mordowac cala rodzine tejze mamy. Potem okazalo sie, ze ten drugi brat, co prawie zginal, zostal magicznie zamieniony w czlonka rodziny mamy, ale nie mial jak komukolwiek o tym powiedziec. I tak jego wlasny brat probowal go zabic. A do tego wszystkiego bylo jeszcze opuszczone dziecko zabitej mamy... a to wszystko razem w animowanym filmie, ktory dzis puscilam Lulkowi. On chyba malo zlapal, ja splakalam sie okropnie. Teraz jakos musze Mu wytlumaczyc, dlaczego dziecko zostalo bez Mamy, dlaczego bracia zabijali bezmyslnie, dlaczego czasem myju-myju powoduje, ze ktos usypia na zawsze i na czym polega happy end, jesli tyle ludzi i zwierzat umarlo. Akuracik dla dwulatka.

Sunday, April 15, 2007

madrosci maminej mi brak ;)

Niech mi kto madry napisze, co ja mam robic, jak mojemu dziecku inne dziecko zabawki wyrywa?? Lulek silniejszy, ale puszcza, placze wielkimi lzami i po pomoc do mnie idzie. I co?? Mam wyrwac temu dziecku i Szyneczkowi oddac?? Bardzo chetnie, ale jakos mi glupio tak na slabszych sie wyzywac...
wytlumaczyc, ze musi oddac?? super, tylko jezyka wspolnego brak...
czekac na reakcje rodzicow?? hm... powiedzmy, ze moge sie nie doczekac...
no wiec co, grzecznie pytam??
Ucze Lulka, ze ma nie puszczac, krzyczec nie wolno! i w najgorszym razie - wyrywac i uciekac... ale jakos tak malo... honorowo mi sie to wydaje.
No, niech mi ktos madry napisze... co ja mam robic??

sniadanie

Siedzialam wlasnie w laziece wklepujac w siebie tysiac kremow: jeden zeby mi sie pupa podniosla, jeden zeby brzuch sie zrobil wklesly, jeden zeby miec piekna i gladka szyje, jeden zeby buzia byla gladka, jeden.... i tak do tysiaca. Nagle slysze puk-puk i glowe wsadza... nie, nie Lulek; tym razem Kot: Kochanie, pospiesz sie, sniadanie czeka! Przestalam Go sluchac rozplywajac sie z radosci, ze tak o mnie dba... a trzeba byl sluchac... Calosc brzmiala tak: Kochanie, pospiesz sie, sniadanie czeka! Az je zrobisz. :D

Saturday, April 14, 2007

Malenstwo

Lulek przezyl dzis szok- spotkal pieciomiesieczna dzidzie.
Potem szok przezylismy my - Antos dzidzie glaskal, zabawial i opowiadal jej wszystko: Dzidzia zobacz, to mama!!, dzidzia zobacz, tata gra, dzidzia!! patrz!! Jak oporna dzidzia nie chciala odwrocic glowki, (ktora ledwo trzymala tyle czasu nad ziemia), Lulek probowal czy da sie recznie naklonic dzidzie do jej odwrocenia. ;) Bylby teraz rewelacyjnym starszym bratem.





Smieszny jest ten nasz Lulek. Sam glaskal Dzidzie, dotykal, krecil Jej glowa, ale jak dzidzia dotknela Jego buzki - pogrozil jej placem i wytlumaczyl: dzidzia, tak nie wolno!! Dzidzia widac zrozumiala, bo raczke cofnela. :)
Dzieciaki sie dogadaly i wtedy i ja moglam dolaczyc sie do zachwytow nad "wieksza i mniejsza dzidzia" (podzial Lulka).
Malenka Anita przypomniala mi czasy, kiedy to Lulek spokojnie ogladal treningi przez dwie godziny, nie placzac i nie marudzac... Mam nadzieje, ze za dwa-trzy lata Lulek bedzie najlepszym bratem, jakiego mozna sobie wymarzyc.

capoeira

Daaawno, daaawno temu, jak bylam piekna i mloda, trenowalam duzo i czesto. Tak poznalam Kota. A potem jakos tak wyszlo, ze nie mialam jak trenowac. Mam glebokie przekonanie, ze jeszcze do tego rodzinnie wrocimy. Kot bloguje o capoeirze, Lulek "kapłeje" wychwytuje bezblednie - po prostu jestesmy na nia skazani i jakbysmy sie przed nia nie bronili, w koncu znowu w niej utoniemy.
Dzis rano wyluszczylam Kotu smutny wywod, ze zle ze mna, bo jedziemy na trening, a ja juz nie mam ciagot zeby zagrac. Nie ta kondycja, nie ta sprawnosci, nie ten czas.
Trzy godziny potem poczulam znana adrenaline i nogi same zaczely mi skakac. Bronilam sie jak moglam - wzielam Lulka na rece zeby wbic nogi w podloge, skupialam sie na Nim i na malenkiej Anicie, porzuconej z boku na kocyku. Na prozno. Nogi skakaly coraz bardziej. Zagralam, co Kot uwiecznil na filmiku.
I tak sobie mysle... Finowie roznia sie od Polakow tym, ze nie oceniaja. Ani siebie samych, ani nikogo w kolko. Chca spiewac - spiewaja, chca tanczyc - tancza, chca grac - graja. Nie przejmuja sie tym "co ludzie pomysla", ani tym, czy im cos wyjdzie, czy nie. Dzieki temu zaczynajac grac czuje, ze nikomu nie musze nic udowadniac. Po prostu - gram bo lubie. Robie 10 ruchow na krzyz, ale mam z tego przyjemnosc. A o to wlasnie chodzi w capoeirze. Warto czasem sobie to przypomniec.

nieauto i niegrill

Bylismy zaproszeni na piknik. 40km od domu, grill, trzydziesi osob; chciano nas zawiezc i odwiezc do domu. Nie zdecydowalismy sie. Balismy sie, ze to daleko, a bylibysmy zupelnie uzaleznieni od kierowcy co do godziny powrotu (rok temu czekalismy tak na koncu dwie godziny).
Gdyby to byl wyjazd z przyjaciolmi - kiedy w kazdej chwili moglibysmy wprost powiedziec, ze mamy doscy, to ok, ale tak... przy Lulku to zbyt duze ryzyko, ze bedzie mial dosyc, ze sie zmeczy, ze bedzie przed dziecmi uciekal, ze zmarznie, zasiusia sie...
...hmmm... starzejemy sie? wyszukujemy problemy? czy tylko bardzo tesknimy za naszymi przyjaciolmi? albo za naszym autem? ;)

Wednesday, April 11, 2007

ta sama plastikowa reklamowka

Odleciala. :( A szkoda, juz zaczynalam sie do niej przyzwyczajac.
Kot smutny - nie wie, z ktorej strony wieje.

hm...?

Lulek zbudowal wieze z klockow "do samego nieba". Kot zlaczyl trzy klocki na krzyz i Dziecko uznalo, ze to samolot. Lulek zlapal samolocik i zaczal nim... atakowac wieze z okrzykiem BUM, BUM!!
Kot: hmm... no, BUM to bylo - w 2001. Maly Talibek nam rosnie??
Jakies malo poprawne politycznie te ich zabawy...

malzenskie dialogi...

Skarze sie Kotu, ze cos mi w plecach lupnelo. I teraz ani sie ruszyc, ani lezec, ani siedziec, Lulka podniesc sie nie da. Sodomia z gomoria... liczylam na odrobine zrozumienia. No i mam!!
Kot: no wiesz... ja wiem, ze przysiegalismy "w zdrowiu i w chorobie"... ale ja juz bym chcial sie doczekac na to "w zdrowiu".
Czyzby meskie wydanie empatii? :D

Tuesday, April 10, 2007

Polak Polakowi...

..a wszyscy ostrzegali: nie szukaj tam Polonii, bo to zawsze sie zle konczy. Polak Polakowi na wygnaniu wilkiem! Musialam byc madrzejsza, chcialam zbawiac swiat i udawadniac, ze to dawno i nieprawda... No to mam za swoje. Stukam sie w pusta makowke i pytam sama siebie: po co mi to bylo??

Sunday, April 8, 2007

Wielkanoc

Lulek radosnie przydreptal kilka minut po 7.00. Przed 8.00 zaczelismy sniadanie swiateczne: jajka, wedliny, salatka. Okazuje sie, ze swiateczne specjaly nie smakuja tak swietnie bez towarzystwa rodzicow, dziadkow, rodzenstwa...
O 8.30, czyli 7.30 polskiego czasu swietowanie na dzien dzisiejszy zostalo zakonczone... potem czekalismy do pore na tyle przyzwoita, zeby mozna bylo zadzwonic z zyczeniami do Rodzicow.


Życzę wszystkim Wesołych, Rodzinnych Swiąt Wielkanocnych!!


Saturday, April 7, 2007

scenek kilka z zycia Lulka

Od paru dni "rozpracowujemy" puzzle. Szlo nam kiepsko. Dzis zajelam sie sprzataniem. Nagle radosc Lulka. Biegniemy, a tu wszystkie puzzle (5 ukladanek po 4-5 czesci) ulozone!! Wystarczylo, ze mama przestala sie wtracac i dziecko sobie poradzilo.

Lulek obrazony na Kota wtulil sie w dzrewo i zamarl. Podchodzimy, zeby jakos poradzic sobie z ta ponura historia i slyszymy szepty "jeden, cztery, piec, osiem, dzisiec, szuuuukam!" i zachwycony Lulek odwrocil sie do nas buzia... nikt sie z Nim tak jeszcze nie bawil...

Siedze na kibelku i siusiam. Wpada Syn i krzyczy "o siuuusiu!!! brawo!!!"... tak sie pozbylam pieluszek. ;)

plastikowa reklamowka

Plastikowa reklamowka zawisla na drzewie rowno na srodku naszego okna salonowego. Za blisko, zeby nie widziec; za daleko, zeby zdjac.
Kot nie zauwazyl, mnie doprowadza do szewskiej pasji, bo mi widok psuje.
ja: no patrz!! Taki wiatr, a ona nic, majta sie, majta a odleciec nie chce!! Bedzie tak teraz wisiec nastepne dwa lata.
Kot: ale to swietnie, ze wisi!! widac, z ktorej strony wieje!
To wlasnie roznica w meskim i zenskim postrzeganiu swiata.

Wednesday, April 4, 2007

Rodzice

Doszlam do wniosku, ze zaczelam Rodzicow traktowac tak samo jak Antosia.
Tlumacze od nowa i od nowa to samo, powtarzam, spokojnie, cierpliwie.
Potem Oni mowia, ze juz wszystko wiedza i.... pytaja o to samo, albo robia kompletnie zle.
Wiec ja jeszcze raz, i jeszcze... i tak samo jak po rozmowie z Antosiem, nigdy nie jestem pewna ile zrozumieli. Staram sie nimi opiekowac (na odleglosc): pilnowac czy wzieli lekarstwa, czy poszli do lekarza, czy trzymaja diete.
W srodku czuje sie jeszcze ich malenka coreczka, o ktora dbaja, ktora chronia. Ale za zawnatrz... juz nie moge. Troche mi smutno. Tesknie za tymi Wszystkowiedzacymi, Wszystkomogacymi Rodziami.

Monday, April 2, 2007

szczescie

Zachodze w glowe czemu trzeba zderzyc sie z czyims nieszczescien, zeby uswiadomic sobie wyraznie (i docenic) ogrom wlasnego szczescia - ze jestesmy zdrowi, ze sie kochamy, ze mamy rodziny i przyjaciol.
To takie szczescie z lękiem i strachem w tle.

Sunday, April 1, 2007

dialogi z Lulkiem

wczoraj: klecze kolo Lulka, nagle dostaje piescia w ramie
ja: auuu, boli!
Ant: psieplasiam Mamusiu, kocham!!
ja: (nic, bo oniemialam).

dzis: Jadlam lody, ktorych Lulek nie dostaje. Lulek stal obok.
Ant: co to?
ja: lody
Ant: poplosie
ja: nie Kochanie, to sa lody czekoladowe i jestes za maly, zeby je jesc
Ant: (daje mi buziaka)
ja: (caluje Anta), ale lodow nie dostaniesz.
Ant: Mamusiu! Kocham!!
ja: ja tez Cie kocham, kochanie, ale lodow Ci nie dam.
Ant (przytula)
ja: poglaskalam, wycalowalam... ciezko bylo nie dac, ale wytrzymalam.
Skad Mu sie biora takie zachowania??

daty

Walczylam dzis rano (z pomoca Kota) z datami i godzinami na blogu, bo cos mi sie psulo. No i wywalczylam, niby ok, ale miesiece po polsku to, np. 1 kwiecien 2007, a powinno byc 1 kwietnia. Przeszkadza mi to okropnie, moge wrocic do angielskiego?

samotnosc

Ogladalismy wczoraj "cast away". Film, w ktorym Tom Hanks przez cztery lata walczyl z samotnoscia i przeciwnosciami losu na bezludej wyspie. Ale najbardziej samotny okazal sie jak juz zostal odnaleziony; jak okazalo sie, ze Ci, do ktorych najbardziej tesknil maja juz swoje, nowe zycie.
Mam nadzieje, ze nie czeka nas to po powrocie do wytesknionej Polski, do Przyjaciol i Rodziny.

Saturday, March 31, 2007

skracanie

Ktos mi powiedzial, ze powinnam dazyc do oszczednosci slow w tekstach pisanych. A Kot od dawna twierdzi, ze tak mnie zajmuja dygresje, ze meritum mi umyka. Wiec skracam, skracam, skracam. Moze naucze sie tego i bedzie latwiej czytac?

kamień

Cala zime jezdnie i chodniki byly prawie codziennie posypywane zwirkiem, zeby nie bylo slisko. Na każdym metrze kwadratowym jest okolo stu tysiecy malenkich kamyczkow, a my mamy do przejscia kilometr. Przez polowe drogi depczemy po zwirku bez przeszkod. Nagle Lulek staje jak wryty i wpatruje sie w ziemie. Schyla sie z wyciagnieta raczka. Nie ma ani chwili zastanowienia. Tak dlugo grzebie paluszkiem w ziemi, az uda Mu sie podniesc ten jeden, upragniony kamyczek. Dalej (znowu bez przeszkod) maszerujemy we troje - Lulek, kamyczek i ja.
Ciekawe co w nim takiego bylo, ze to wlasnie on zostal wybrany?


Friday, March 30, 2007

helikopter

Cisze wieczorna nagle rozdarla feeria swiatel i dudnienie. Tuz kolo naszego domu cicho pomykaly straze pozarne i probowal wyladowac helikopter, ale wzbudzal takie tumany kurzu, tracil widocznosc. Patrzylismy zafascynowani. Nawet Kot przejawil przez moment ciekawosc i zalozyl okulary!!
Stalam w oknie i... bylo mi smutno, ze spiacy Lulek tego nie widzi. Bo uwielbia mig-mig, fascynuja Go helikoptery, kocha straze pozarne. Zamiast sie cieszyc tym, co ogladalismy, bylo mi smutno, ze nie mozemy sie tym podzielic z Synkiem, patrzec na Jego zachwyt, sluchac piskow radosci.
I tak pomyslalam...
Dzieci przypominaja nam jak zachwycac sie tym, ze kora drzewa jest chropowata, mrowka silna, chmura puchata i miekka, a helikopter grozny i piekny. Ale trzeba tez w tym wszystkim pamietac o sobie. Dziecko dorosnie i zajmie sie swoim zyciem, majac coraz wiecej swoich tajemnic. A my... tez musimy miec swoje, dorosle zycie. Sztuka w tym, zeby nauczyc sie zachwycac swiatem dla siebie samego, a nie tylko dla dziecka. Inaczej potem uschniemy z tesknoty.

PS. Helikopter nie dal rady wyladowac przy tak ograniczonej widocznosci i przeniosl sie za dom, ladowac na boisku szkolnym. Wbieglam w szlafroku ogladac koniec widowiska. W zupelnej ciszy, posrod lasu i ciemnosci stala piekna, ucichla maszyna, mrugajac mi na dobranoc czerownym swiatelkiem na ogonie. mig-mig-mig-mig

nowy Domownik

Przybyl nam nowy domownik. Ma trzy czesci: niebieskie kola, zolta bude i czerwony plug z przodu, ktory troche sie podnosi. Wydawaloby sie: zwykla koparka-spychacz. A okazuje sie, ze to nie zadna maszyna, tylko prawdziwy nowy Domownik!! Domownik zostal wylowiony sprawnym okiem Lulka-budowniczego w koszu pelnym innych pojazdow. Domownik zostal przytulony do serca, potem z glosnym warkotem przejechal przez caly sklep - prosto do kasy. Domownik zasnal z Lulkiem w drodze do domu, ukolysany bujaniem autobusu. Domownik zostal nakarmiony obiadem i ciateczkami, napojony woda z butelki, wyprowadzony na spacer i starannie wykapany. A potem poszedl spac... Z Lulkiem, oczywiscie. Okazalo sie, ze Domownikowi Lulkowy Tatus przeszkadza przy usypianiu, wiec Kot zostal grzecznie, acz stanowczo wyproszony z Lulkowego pokoju (rzecz nieslychana). Po pieciu minutach i paru dzwiekach podnoszenia lycho-plugu Lulek i Domownik zgodnie zasneli wtuleni w siebie... (zaczelam zachodzic w glowe czy jakby spychacz-koparka trafil do nas rok wczesniej, to juz od roku Lulek nie wymagalby poltoragodzinnej naszej kompanii przy usypianiu?)
O 3.00 w nocy uslyszalam krzyk mamaaaa!! mamaaaa!! i tupot nozek oznajmil zblizanie sie Lulka (Domownik zostal wyjety z lozka w nocy, zeby sobie Lulek guza nie nabil). Lulek zapakowal sie kolo mnie do lozka i udawal, ze nic nie widzi i nic nie slyszy. Podzialalo dopiero tlumaczenie, ze jak na niebie nie ma slonka to znaczy, ze jest noc i kazdy spi u siebie. Kot odniosl zupelnie rozbudzonego Lulka do lozeczka, wrocil i padl... w przeciwienstwie do Lulka, ktory po 15 minutach od nowu zaczal swoje mamaaaa!! mamaaaa!! Olsnilo mnie dopiero po 30 minutach tlumaczenia, ze noc sluzy do spania.
Synus, chcesz koparke?
TAK!!
To masz i przytul ja.
Kujeje (dziekuje) wyszeptal Synus i wtulil sie w Domownika. Usnelam przed 4.00 w asyscie wspolnych warkotow Lulka i Domownika.
Spali do 8.15. Potem razem zjedli sniadanie, ubrali sie i poszli do przedszkola. Razem zasneli, razem sie obudzili i zjedli obiad. Teraz razem powoli szykuja sie do snu. Mam o jedno dziecko wiecej. ;)
Podpisano: Lulkomama, Lulek i spychacz-koparka, grzecznie ogladajacy bajke na dobranoc.

Thursday, March 29, 2007

rowery

Od otwarcia sezonu staramy sie nie tracic zadnej okazji i z autobusu przesiedlismy sie na rowery.
Brzuchy maleja, Lulek zachwycony, my (pewnie) zdrowsi.
Kot dorobil sie juz nawet drugiego pedala, choc prawie nie narzekal jezdzac z jednym.
Nasz rodzinny peleton wyglada tak: ja z Antulem w foteliku, a za nami Kot. Kolejnosci odwrocic sie nie da, bo Koci rower jest bezblotnikowy i jak to On jedzie z przodu, to ja przezuwam zwirek pryskajacy Mu spod kol.
No wiec ja sobie pedaluje i jade, rozkoszujac sie widokami, slonkiem i dialogami z Lulkiem. A Kot... sie smieje i co chwila zeskakuje z roweru, czasem dosyc niekontrolowanie. A potem mi tlumaczy, ze zajechalam Mu droge, ze za gwaltownie zahamowalam, ze nie sygnalizowalam, ze bedziemy skrecac, albo ze jak sie rozgladam, to mi sie kierownica buja na boki. (Co do bujania, to sie nawet troche zgadzam: w samochodzie opieralam sobie lokiec na oknie i nic mi sie nie bujalo. A na rowerze to gdzie mam sobie ten lokiec oprzec?). No wiec bujanie - ok. Ale reszta?? Po glowie kolacze mi sie cos o zlej baletnicy i rabku u spodnicy... ale milcze usmiechnieta. Coz by mi dalo takie przyslowie, chocby i najlepiej dopasowane? A tak - my z Lulkiem zachwyceni widokami, Kot caly usmiechniety i jeszcze refleks cwiczy. Po co cos zmieniac, jak nam wszystkim dobrze? ;)

sprawy niewyjasnione

Gwaltownie przypomnialam sobie, jak bardzo wazne jest wyjasnianie wszystkich nieporozumien na biezaco. Nie ma co przemilczac, albo czekac az rozwiaza sie same. "Same" moga jedynie urosnac do takich rozmiarow, ze na ratunek bedzie za pozno.

Okazuje sie, ze nieslychanie trudno jest dbac o znajomosci i przyjaznie wylacznie za pomoca komputera. Tesknie za glosami, smiechami, mimika, mowa cial. Przed gada trudno to czasem wychwycic, przez maila prawie niemozliwe. Ale caly czas naiwnie wierze, ze jesli obie strony wystarczajaco mocno chca - to sie uda.

Wednesday, March 28, 2007

troche techniki i czlowiek sie gubi...

Czy nie przeszkadza straszliwie brak polskich fontow? jak mam polskie litery, to sa pod innymi klawiszami, niz normalnie i nie moge ich znalezc.

PS. cos nie moge dzis dojsc do ladu z moim blogiem. Ikonki mi sie pojawiaja i znikaja. Mam nadzieje, ze czyta sie normalnie.

Tuesday, March 27, 2007

szlachetne zdrowie

Lulka znowu dopadly "radosci zdrowotne". Za pare godzin idziemy po diagnoze. Zawsze, jak On sie z czyms zmaga czuje, co znaczy miec zdrowego Malucha. Kazde kichniecie, kaszel, obite czolo powoduje, ze kroi mi sie serce. I dalabym sie cala pokroic, zeby Jemu bylo lepiej.

przesylka

Doreczona zostala niespodziewajka. W srodku "Jasminum" i zyczenia swiateczne. Przeczytalam, ogladac bede w Swieta. Ale tak naprawde nie wazne to, co wyjelam z koperty. Wazne uczucie. Poczulam, jakby w srodku byl cieply szalik, ktory owinal serce i wyciszyl tesknote.

Sunday, March 25, 2007

website

Zabralam sie natychmiast do pracy. Ja nie z tych, ktorzy potrafiliby czekac rok na realizacje pomyslow. ;)
Dzis uczylam sie czym sie rozni site od page, co zrobic, jak czcionki sie buntuja i jak layout zmienia swoj look. Mozg mi sie chyba lekko rozleniwil ostatnimi czasy. Teraz slysze zgrzyty i skrzypy jak mocno mysle, ale jestem na dobrej drodze - maszyna powoli ruszyla.
A jaka radosc ogromna, jak cos zaczyna wychodzic i jak widac efekty!!

sezon otwarty!!

Obudzily nas dzis dwa sloneczka. Jedno swiecilo nam w nosy przez szybe i zapraszalo do wygrzebania sie spod pierzyny. Drugie siedzialo w swoim lozeczku i krzyczalo: Mamaaaaaa, chodz!! Mamaaaa!! i wyjatkowo nie chcialo zareagowac na moje: chodz do nas, Synku!!
Zerwalam sie z lozka i pognalam do (glosno) przywolujacego mnie dzieciecia.
Wchodze. Co sie stalo Synku?
W lozeczku siedzi ucielesnienie radosci: Mamaaaa! ciesc!! to mowiac wstaje, wychodzi z lozeczka i radosnie maszeruje do naszej sypialni, zeby polozyc sie kolo nas i (jak co dzien) dostac codzienna porcje przytulania. Ciekawe czemu tym razem musielismy sie najpierw spotkac u Lulka?

Piekne, niebieskie niebo, gorace slonce (12 st. C), zaledwie godzina przygotowan - i otworzylismy sezon rowerowy. Okazuje sie, ze silownia kondycji nie daje. Lulek przyczepiony do mojego roweru jakos ciezszy wydaje mi sie, niz rok temu. Po dziesieciu minutach zamienilam sie w parowoz. Z wysilkiem posapywalam i czulam, ze malo brakuje, zeby para puscila mi sie z uszu. Kot zajmowal Lulka rozmowa, ktory - jak w zeszlym roku - szybko zaczal przysypiac ukolysany nierownosciami esponskich skalek.
Bylo przepieknie. Radosnie, kolorowo, rodzinnie. Jutro planujemy nastepna wycieczke. O ile pupy wytrzymaja kolejne spotkanie z twardymi siodelkami. ;)


Saturday, March 24, 2007

noc rozmyslania

Zatopilam w wodzie pomarancze. Zapalilam mala lampke. Poczekalam, az dom zamilknie uspiony. Wlaczylam komputer, czytalam i myslalam...
Podjelam decyzje. Nie wracam do pracy biurowej. Chce robic to, w co wierze. Mam pomysly, energie, checi. Chce tez zostac dobra, ciepla Mama. Z czasem, sercem i spokojem dla Lulka, a w przyszlosci - i dla Lulkowego rodzenstwa. To tylko decyzja, a jaka radosc i satysfakcja. Przyroda wydaje sie potwierdzac, ze dobrze wybralam. Wyszlo slonko, zrobilo sie nagle 10 st. C. Kot pojechal z rowerem do serwisu. Moze jutro otworzymy sezon wycieczkowy. Jest mi dobrze.

dzielenie sie

Jedlismy wczoraj rodzinny obiad.
Nagle Kot mowi: prawdziwego dzielenia sie czlowiek uczy sie dopiero przy malym Ludku. Tego, ze oddanie ostatniego kesa sprawia radosc, ze wybiera sie to, co najlepsze po to, zeby to komus oddac. Ma racje.

Friday, March 23, 2007

sen


Spiacy Lulek mnie zawsze rozczula. Jest taki kruchy, delikatny, niewinny. Taki... nasz. Z pelna ufnoscia uklada sie nas i po prostu zasypia.
Dzis cos przeczytalam. Czyjes mysli, marzenia, kawalki zycia. Przystanelam. Zamyslilam sie. Gdzie zgubilam radosc codziennymi drobnostkami. Tym, ze jestem w domu z Lulkiem, a przeciez zawsze o tym marzylam; ze Kot wraca do domu, jak jest jasno i ma czas i sile na nas; ze jest spokojnie, bezpiecznie i dobrze. Za malo czytam, za malo daje z siebie. Pora na zmiany.

Wednesday, March 7, 2007

Suomenlinna

W czasie ostatniego roku kilka razy wracalismy na Suomenlinne, czyli finska twierdze. Jest polozona na kilku wyspach niedaleko helsinskiego wybrzeza, doplywa sie tam tramwajem wodnym. Koszt biletu miejskiego - ok. 2euro. Osoba z dzieckiem w wozku plynie za darmo.
Uwielbiam juz sam rejs. Fale prute przez prom uspokajajaco szumia; wiekszosc ludzi chowa sie do przeszklonej, oslonietej od wiatru czesci. Ja wole zostac "w przejsciu". Wiatr targa nasze nieliczne wlosy, podziwiamy dziesiati okolicznych wysepek. Niektore z nich to tylko wystajace z wody glazy, inne sa wielkosci dzialki i stoja na nich domki. Wyglada to troche jak kraina krasnoludkow. Wszystko wydaje sie zmniejszone i ulotne.
Twierdze zaczeli budowac Szwedzi (Finlandia byla w tamtym czasie pod ich zaborem) w 1748 roku. Budowa trwala 40 lat. W XIX wieku Rosjanie (historia Finlandii to zmieniajace sie wplywy szwedzkie i rosyjskie) wybudowali tam kosciol, szpital i wojskowe baraki. Dzis Suomenlinna to miasteczko na stale zamieszkale przez ok. 900 osob. Jest szkola, sklepy, biblioteka i niezliczona ilosc malych knajpek i kawiarni, gdzie mozna zjesc np. zupe lososiowa (probowalismy jej w plywajacej knajpce, na jachcie. Jest warta grzechu ;) ).

W lecie Finowie okupuja wyspe, bo jest swietnym miejscem do opalania. Wiaterek od morza, miejsce do kapieli (dosyc brudne, ale to odstrasza tylko nielicznych) - zyc nie umierac.
Zima ten sam "wiaterek od morza" powoduje, ze zamarzam w czasie pierwszego kroku po zejsciu z promu i dalej marze juz tylko o jego powrocie. Nie bawi mnie ani restauracja (wiekszosc zamknieta), ani mury twierdzy (tak samo zimne, jak wszystko wokol), ani lodowata woda. Lulkowi tez srednio podoba sie uwiezienie w wozku, ale jest za zimno, zeby Go wyjac. Purpurowe poliki zdradzaja, ze i tak nie jest za dobrze.
Pracownicy tramwaju rozdaja przy zejsciu na lad kartki z godzinami odplywow i lepiej dobrze ja schowac, zeby nie czekac potem na wietrznym nabrzezu.
Letnia wyprawa na Suomelinne moze zajac caly dzien - rejs, opalanie, jedzenie i powrot.
Zima dwie godziny to az nadto. Godzina starcza na przejscie szybkim krokiem calej wyspy w kolo. Ciezko o toalete, nieliczne kawiarnie nie wygladaja tak pieknie, a ziemia mokra i zimna nie zacheca do roskladaniu sie z kocykiem. Choc przyznaje, ze i wtedy wyspa zachwyca jakas zimna, grozna tajemnica. Mysle, ze znowu tam wrocimy... jak tylko zrobi sie cieplej.

Porvoo



Po roku mieszkania w Finlandii, udalo mi sie dotrzec dalej, niz Espoo, Vantaa i Helsinki. Kot zostal w domu. Wyprawa z Lulkiem i znajomymi. Cel: Porvoo.

To urokliwe miasteczko lezy pod dwoch stronach rzeki. Po jednej stronie jest stara czesc, po drugiej - udajaca stara (na zdjeciu za Lulkiem zamarznieta rzeka, a z tylu te nowe domki; obiecuje, ze kiedys naucze sie robic zdjecia).

Najwieksza ozdoba Porvoo byla XVIII wieczna katedra. Niestety, rok temu jakis oszolom podpalil ja i wiekszosc splonela. Dzis mozna ogladac piekne rusztowanie, szczelnie chowajace caly budynek. Az zaluje, ze nie zrobilam fotki.

Zachowalo sie na szczescie stare miasto, pelne waskich uliczek i osiemnastowiecznych domkow. Wszedzie widac sklepiki z pamiatkowymi drobnostkami, muzea.

Na liczacej 50 km trasie Helisnki-Porvoo zmarzlam na kosc. Jechalam autem z kolezanka i dopiero w Porvoo odkrylysmy, ze cieplej bedzie, jak wlaczymy ogrzewanie (nie, nie jestesmy blondynkami). W miedzy czasie nawet szyby lekko przymarzly, dzieci - na szczescie - poubierane w kombinezony, czapy i szale nie poczuly tego az tak bardzo. Tylko madre mamuski uznaly, ze w aucie MUSI byc cieplo i sie porozbieraly. Zmarzlam tak, ze na miejscu w nosie mialam zwiedzanie i zachcialo mi sie NAJPIERW ogrzac w knajpce.

Jak z niej wyszlysmy - magiczna godzina minela i wszystkie sklepiki byly zamkniete. Pozostalo nam podziwianie wytworow finskiej kultury przez szyby wystaw. Ale nie ma tego zlego... jest pretekst, zeby jeszcze tam wrocic.


Monday, March 5, 2007

poczatki

Poczatki bywaja trudne. Raz probowalam i poleglam z kretesem. Mam nadzieje, ze tym razem moje blogowanie pojdzie lepiej. Na razie sama trzymam za siebie kciuki, nie mowiac nikomu o kolejnej probie.