Od trzech tygodni moja Mama wspominała, że w jednym z ogródków trzeba pozbierać orzechy włoskie i Antoś mógłby pomóc. W końcu pojechaliśmy dziś z Lulkowym Dziadkiem pozbierać je. Naiwnie wyobrażałam sobie zieloną trawkę i półgodzinną zabawę w zbieranie czystych orzechów...
Zbieraliśmy prawie dwie godziny. Najpierw do wiadra, potem do skrzynki, potem to torby. 15 kg. Połowa z nich była w zgniłych, czarno-mazistych skorupkach, z których wydłubywałam je palcami.
Czarnoziem mogę podziwiać za friko. Mam go pod paznokciami.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
2 comments:
Ale za to jakie pyszne te orzechy, co?
A nie wiem... za bardzo się zmęczyłam, żeby próbować. ;)
Błękitna, ja o Tobie pamiętam i na pewno się spotkamy - jak tylko do siebie wrócę. Teraz żyję w zawieszeniu.
Post a Comment