Tolek i MaTolek

Tolek i MaTolek

Tuesday, October 30, 2007

sielanka rodzinna

Wczoraj Tonik był uprzejmy wykorzystać chwilę naszej nieuwagi i zapakował nam wózek sklepowy farbami i farbkami różnymi (wybierał puszki 250ml). Jak zaprotestowałam, próbował wywalić z kosza nasze wybrane farby w puszkach po dwa i pól i pięć litrów. -Dla podkreślenia wagi swoich słów - w ramach buntu - cisnął mi na palec u ręki puszkę z 2,5l fabry. Poleciała krew, paznokieć zsiniał natychmiast, ja się zalałam łzami. Rzecz się działą w leroy-merlin.
Kot zachował zimną krew, sprawdził czy palec nie złamany, Syna usadził, farby poukładał i wyprowadził nas ze sklepu. Ot, sielanka rodzinna. ;)

Saturday, October 20, 2007

pierwiastko-adrenalinka

Wyprzedaję używane zabawki, ubranka i sprzęty. PoTonikowe i nie. Napływ gotówki, rzecz jasna, jest miły, ale raczej symboliczny. Większą radość daje mi adrenalina lekko podnosząca się w momencie pojawiania się kolejnych ofert kupna. Ot, pierwiastek handlary się we mnie obudził.

?!

Najpewniej, najbezpieczniej, najufniej, najspokojniej... gdzie tak powinno być?
Najmocniej kochający, najbardziej wyrozumiali, najbardziej wspierający... kto taki powinien być?

Pomieszkuję w domu rodzinnym; z Rodzicami i Bratem.
Czemu więc jestem niepewna, nieufna, niespokojna, ze stałym poczuciem zagrożenia i wśród ciągłej krytyki?!

Friday, October 19, 2007

aura

Zachęcony moimi opisami prawie-letniej-pogody z zimowej Finlandii przyleciał Kot. Tylko przywiózł ze sobą tamtejszą aurę. Teraz, bidny, biega do pracy w przemoczonych butach i mojej wiatrówce. Ot, elegancik. ;)

Thursday, October 18, 2007

Tonik

Tonik zobaczył Tatę po trzech tygodniach i z wrażenia... stanął na głowie. Dosłownie. Potem biegał, skakał, krzyczał, kotłował się z Kotem po podłodze. Wieczorem - wykończony całodniowymi emocjami - już głównie płakał, krzyczał i się obrażał. Straszny wrażliwus z tego naszego Lulka, a my Mu ciągle serwujemy dodatkowe atrakcje w postaci przeprowadzek, lotów, remontów... mam nadzieję, że jak wszystko się uspokoi to i Ant się wyluzuje.
Taki dialog mi Syn zaserwował krótko po przylocie Tatusi, kiedy Kot poszedł do wanny, a Mały siedział na nocniku ze mną i myślał.
Ant: Mamusiu, czy Ty jesteś Tatuś?
ja: nie
Ant: to co Ty właściwie jesteśzapytajnik Laughing

Monday, October 8, 2007

czołg

Nie widział ktoś niedaleko czołgu?? Czuję się, jakby po mnie przejechał. Głowa mi pęka, kości łamią, gardło piecze, nos rozrywa... a do tego mocno podziębiony Lulek, marudny mocno, skacze po mnie.
To ta polska jesień, za którą tak tęskniłam. :D

Friday, October 5, 2007

Staruszeczka

Szła sobie Staruszeczka. Co parę kroków przystawała, odkładała ciężkie siaty z zakupami na ziemię, opierała się całą sobą o laskę i z trudem łapała oddech. Ludzie mijali ją, omijając niewidzącym wzrokiem. Mama z wózkiem też Ją minęła. Po paru krokach coś ją jednak chwyciło za serce. Przystanęła, odwróciła się za Staruszeczką, która znowu robiła właśnie przystanek. Była taka krucha, delikatna i zmęczona... Mama z wózkiem zawróciła - jak Dziecko ma być dobrym Ludkiem, to musi się uczyć oglądając, a nie słuchając jak być dobrym człowiekiem.
Z pewnym niepokojem, nieśmiałością, mama wózkowa spytała czy może pomóc. Mogła. Powiesiła naprawdę ciężkie siaty na wózku i powoli odprowadziła ledwo drepczącą Staruszeczkę do domu.
Zajęło to godzinę i było w zupełnie innym kierunku niż dom mamy z wózkiem. Dziecko zasnęło uśpione dreptaniem i dlatego mama wózkowa musiała zostawić Staruszeczkę pod Jej domem - nie mogła wnieść siat na górę.
Mama wózkowa już odchodziła, jak usłyszała Staruszkowe "niech pani Bóg wynagrodzi". I aż mi się oczy zaszkliły, ciepło na sercu zrobiło. Niesamowicie jest usłyszeć taką podziękę.

Thursday, October 4, 2007

orzechy

Od trzech tygodni moja Mama wspominała, że w jednym z ogródków trzeba pozbierać orzechy włoskie i Antoś mógłby pomóc. W końcu pojechaliśmy dziś z Lulkowym Dziadkiem pozbierać je. Naiwnie wyobrażałam sobie zieloną trawkę i półgodzinną zabawę w zbieranie czystych orzechów...
Zbieraliśmy prawie dwie godziny. Najpierw do wiadra, potem do skrzynki, potem to torby. 15 kg. Połowa z nich była w zgniłych, czarno-mazistych skorupkach, z których wydłubywałam je palcami.
Czarnoziem mogę podziwiać za friko. Mam go pod paznokciami.

kupa

Zawsze pewną... niechęcią.. napawały mnie Mamy dyskutujące o kolorze, konsystencji i częstotliwości kupkania swoich dzieci. Jakoś wydawało mi się, że istnieją bardziej interesujące tematy... No więc teraz rozumiem. Odkąd Lulkowe załatwianie się stała się problem - żyję od kupy do kupy. Wyczekuję, nasłuchuję, wywąchuję. ;) Płakać mi się chce, jak nie ma, a mam ochotę krzyczeć z radości, kiedy są. Kolejne leki, różni lekarze, a pomocy znikąd. Nie cierpię bezsilności. Zwłaszcza, kiedy muszę patrzeć na cierpienie mojego dziecka.