Tolek i MaTolek

Tolek i MaTolek

Thursday, August 30, 2007

mój maleńki

Siedziałam na kanapie i trzymałam go na kolanach. Grzał mnie w nogi i zabawiał.
Kot zawołał mnie i gwałtownie się poruszyłam. Spadł z kolan na podłogę... niby nic, głupie 10cm. Potłukł się strasznie, uszkodził trwale. Nic już się nie da zrobić.
Musieliśmy kupić nowego laptopa, ze starego staramy się odzyskać dane.

Friday, August 24, 2007

:D

Bylismy dzis w Pultusku. Wlasciwie... znowu jestem studentka!! Radosc dzika, uwielbiam ten stan. Za trzy tygodnie pierwszy zjazd.

Thursday, August 23, 2007

pol roku, pol roku, pol roku...

Przez ostatnie poltora roku strasznie tesknilam za domem. Jestem w nim. I tesknie za wolnoscia, za powietrzem, w ktorym moge oddychac tak, jak ja sama chce, za moimi decyzjami, za cisza i spokojem. Nie ma lekko...
Tesknie za Domem. Tym naszym - malenkim, ale ukochanym - na Tarchominie. Jeszcze pol roku. Kot wroci, dobytek zjedzie, Lulkowi znajdziemy przedszkole, mi - prace. Wszystko sie pouklada. Jeszcze pol roku, jeszcze pol roku, jeszcze pol roku...

Sunday, August 12, 2007

uwaziaj!! kamien!!

Lulek sypia na balkonie, w wozku. Codziennie jakoczka sie otwieraja wchodze i pytam "dobrze spales?". Na ogol odpowiedz to... "nic!". Mocne, zdecydowane i zawsze takie samo. :)
I dzis weszlam gotowa na ten nasz maly rytual i slysze:
Lulek: dobzie spałem??
ja: (śmiech)
Lulek: Mamooo!! Dobzie spałem??
ja: mam spytać?
Lulek: (uśmiechnięty potwierdza skinieniem głowy)
ja: dobrze spaleś?
Lulek: hmm.... chyba tak! Telaś na ląćki!
W obliczu takiego rozkazu - przytulam. Nagle slysze
Mamo!! uwaziaj!! uwaziaj!!
na co??
uwaziaj!! kamienie! będzie bach i zlobi sie kuku!!
Zamilklam lekko oglupiala. Gdzie te kamienie na moim sterylnym balkonie??
ja: jakie kamienie??
Lulek: tutaj, tutaj!! (pokazuje na szczeline)
hm...
chwile potem wrocil Kot. Lulek caly przejety opowiedzial Mu, ze mama zrobila bach na kamienie i teraz ma kuku.
hm... chyba nadszedl czas pierwszych snow, pamietanych po przebudzeniu.

Saturday, August 11, 2007

"cieple" pozegnanie...

Nawet nie wiedzialam, jak bardzo prawdziwe bylo moje przedwczorajsze stwierdzenie, ze "odbywamy ostatnie wycieczki rowerowe". No wiec ta przedwczorajsza byla zupelnie ostatnia.
Wczoraj zapakowalismy sie na plaze, zeszlismy do rowerowni i okazalo sie... ze mojego roweru nie ma!! W tym prawym panstwie ktos wlazl do piwnicy i sposrod trzydziestu innych rowerow wybral sobie moj i odejchal w sina dal, uwazac przy okazji fotelik Antosia. A jeszcze rano, jak Kot wychodzil do pracy - rower byl.
Swoja droga - niezle czlowiek glupieje w takim momencie. Zaczelam dumac czy aby na pewno gdzies na nim nie pojechalam i nie zapomnialam nim wrocic, czy nie zaparkowalam gdzies indziej. Rozumiem juz czemu ludzie, ktorym ukradna auto z parkingu, przeczesuja najpierw inne wszystkie miejsca w poszukiwaniu zguby.
Tlumaczymy sobie, ze mamy szczescie. Bo Lulkowy kask wyjatkowo poszedl z nami dzien wczesniej do mieszkania - wiec nie zostal skradziony, bo i tak lecimy za trzy dni i po porstu w Polsce kupimy nowy rower...
No, ale niesmak pozostal. Jakby mi rabneli ten rower chociaz dzien wczesniej - jak go porzucilam nad jeziorem i poszlam sie kapac 200m dalej - to bym wiedziala, ze moja wina, ze moglam bardziej uwazac. A tak?? A tak to wiem, ze Finlandia nas nie lubi i pora wracac do siebie. ;)

Thursday, August 9, 2007

zegnania czesc pierwsza...

Powoli zegnam sie z Finlandia... rozwiazalam wlasnie umowe na silowni, kupilam sobie torebke-woreczek marimekko (firma-wizytowka Finalndii).
Troche mi zal... odbywamy ostatnie wycieczki rowerowe, kapiemy sie w jeziorze... W zeszlym tygodniu bylismy w zoo na wyspie morskiej... akurat teraz zaczelo sie lato, mamy nieustajace wakacje, a ja sie do Wa-wy pcham, bez Kota... Rolling Eyes

Ostatnio gadalismy z Rodzicami - jakbym mogla zajsc w ciaze, to pewnie bysmy nie wrocili do Polski juz. Jak to jedna bzdura moze zmienic zycie...

Wednesday, August 8, 2007

czasem moze lepiej...

Znowu bylismy na na placu zabaw. Znowu Antos nie rozumial, co do Niego mowia...

Lulek nauczyl sie jezdzic na trzykolowym rowerku - tutaj sa takie miejskie, na placu zabaw. Jest tez rowerkowy tor. Antulek jezdzil sobie w kolko. Dopadlo Go dwoch lobuzow placo-zabawowych. Jeden w wieku wczesnoszkolnym, drugi konczaco-przedszkolnym. Najpierw wrzeszczeli Mu w twarz przy wyprzedzaniu Go - powiedzialam, ze to zabawa i ze On tez ma ryczec jak lew - uspokoil sie ryczal. Potem zajezdzali Mu droge - ale, za Szynek lepiej jezdzi do tylu, niz do przodu - psul im zabawe, bo sie spokojnie wycofywal. Jeszcze pozniej Go brali "w dwa ognie" i cos do Niego gadali (wyraznie sie nasmiewali, ale zrozumiec nie mogl, a jest za maly, zeby wylapac bez slow). Lulek jest tak steskniony zabaw z dziecmi, ze siedzial caly zachwycony i smial sie do Nich z radosci, ze ktos w ogole z Nim rozmawia. W koncu starszy zaczal Go ganiac na swoim rowerze i wjezdzac w Niego z tylu - pilnowal sie, zeby nie uderzyc Lulka (widzial, ze Go obserwuje), tylko rower. Lulek wymyslil, ze chlopiec chce Mu pomoc - bo nie mial sam sily podjechac pod gore i piknie krzyczal " o!! tak!! dziekuje bardzo!! dziekuje!!".
Mialam ochote mordowac i dzieciaka, i Jego (przypatrujacego sie) Ojca. Ale wytrzymalam bez wtracania sie . Lulek nie plakal, byl usmiechniety, a "duzemu" znudzilo sie meczenia malucha, ktory na wszystko reagowal smiechem... czasem moze lepiej, ze nie rozumie co do Niego mowia...

Thursday, August 2, 2007

dzien z zycia...

Dzien z naszego zycia, odcinek z serii "wyczekana wizyta na placu zabaw, u dzieci".
Przychodzimy: trafiamy na pore przedobiadowa. Wychodzi Pani ze szczekaczka i cos gaworzy. Wszystkie zabawki zostaja schowane (sprzataja wszyscy) i dzieci biegna do tejze pani. Widze, ze i Lulek ma ochote, wiec mowie, zeby lecial. Caly zachwycony ustawia sie w kolku z innymi dziecmi, tuz kolo pani. W tym momencie pani zaczyna spiewac i cos pokazywac, wszystkia mamy i dzieci razem z nia. Tylko my stoimy jak traby - widze podkowke mojego Syna i sama mam ochote plakac. Przybiega do mnie. Usmiecham sie i mowie, ze nie rozumiemy, ale przeciez mozemy pokazywac tak jak inni. Lulek kreci glowka, wtula sie we mnie i jest na granicy placzu. Nie umiem Mu pomoc.

Piosenka sie konczy. Zrozumialam, ze pani zaprasza teraz wszystkich na obiad. Dzieci z okrzykiem radosci razem biegna do miejsca wydawania obiadu. Lulkowi znowu swieca sie oczka, wiec mowie, zeby biegl. Rusza zachwycony. Piec krokow dalej wpada na Niego jakas dziewczynka. Lulek leci z impetem na ziemie i jedzie po zwirze. Dziewczynka wraca i bardzo grzecznie przeprasza glaszczac przy tym Antka. Ten jest przerazony i nic nie rozumie.
Nie moge Go uspokoic. Widze, ze ma dosyc. Ja tez, ale zgrywam twardziela. Opowiadam Mu, jakie to smieszne zrobil bec, ze zaraz zjemy pyszna rybke i bedziemy jezdzic na rowerku.

Zjada. Pedzimy do rowerkow. Okazuja sie byc zamkniete na klucz. Czegos nie zrozumielismy. Odwracam wiec szybko uwage zawiedzionego Odkrywcy Swiata i mowie, ze przeciez moze sie bawic w piaskownicy z dziecmi. Idzie, ale juz para z Niego uszla. Ja siadam z boku, zeby uczyl sobie radzic bede mnie. Za chwile slysze placz. Ide. Mowi mi, ze starszy chlopiec zabral Mu ukochana (miejska) koparke. Tlumacze, ze moze poprosic i moze chlopiec Mu odda. Nie oddaje. Trudno. Sekunde pozniej chlopiec porzuca koparke i przejmuje ja natychmiast okolo 7-8 letnia dziewczynka. Ma trzy koparki. Bawi sie jedna, a dwie leza obok. Antos placze, wiec mowie, ze moze przeciez wziac jakas inna - probuje - dziewczynka rzuca sie na wszystkie trzy auta, przykrywa je soba.
Antos probuje pare razy (placzac coraz bardziej), dziewczynka nie odpuszcza. Tlumacze Synkowi, ze widocznie dziewczynka potrzebuje wszystkich aut i mozemy isc po jakies inne. Idziemy, ale Szynka szlocha pod nosem. Nie wybiera zadnego innego. Wraca do piaskownicy, podnosi porzucona koparke, ale dziewczynka znowu jest szybsza i silniejsza. W koncu wsadza sobie wszystkie auta miedzy nogi i bawi sie jednym.
Nie jestem w stanie nic zrobic.
Widze mojego Synka, zalanego lzami, pochylonego nad dziewczynka i mowiacego "poprosze bardzo", czekajacego az dostanie do raczki jakies auto; widze dzieci, kladace sie na zabawki, zeby nic nie ruszal.
Szynka nie przestaje plakac.
Mi tez leca lzy.
Wracamy do domu.