Tolek i MaTolek

Tolek i MaTolek

Sunday, September 23, 2007

:(

Kot poleciał. Nie wiem kiedy znowu się spotkamy.
Dziś nie byłam dzielna, a oczy zdecydowanie znajdowały się w mokrym miejscu.
Ale już się pozbierałam - dla Tonika. I Kota.

czule

Czule to brzydkie słowo. Takie... gołe, zimne.
Na kilka dni przyleciał Kot i było właśnie czule.
Ciepło, bezpiecznie, rodzinnie, troskliwie. Dobrze.

Tuesday, September 18, 2007

biedna mama...

Mój Syn jest lepszy, niż wszystkie zapiski.
Wczoraj wsadziłam Go do auta i stałam pochylona, zapinając Mu pasy. Nagle słyszę:
Anta: mama ma czapkę?
ja: nie, nie mam czapki
Ant: a co to?
ja: moja nowa fryzura
Ant: (do siebie) nie ma czapki?? biedna mama...
kto inny byłby tak szczery. ;)

Sunday, September 16, 2007

wykształciuch ;)

Padam na warz - przez weekend spałam w sumie 10 godzin, przejechałam 250km, przesiedziałam na wykładach i warsztatach 12 godzin zegarowych. Dodatkowo Lulek chyba wyczuł, że coś się święci i nocami płakał okropnie, więc zombie staje mi sie istotą coraz bliższą, ALE:
Znowu czuję, że żyję!! Nie miałam pojęcia, jak tęskniłam za atmosferą uniwerkową. Czytam, interpretuję, myślę!!
Ot, zamarzyło mi się bycie wyształciuchem (choć niezupełnie w sołżenicowskim typie ;) ).

tatusi

Lulkowy Tatusi poleciał do Finii. Dni mijają. Lulek (powoli mianowany Tonikiem) tęskni jak diabli. I wcale nie jest coraz łatwiej. Nocami budzi mnie zapłakane "mamusiu, jesteś?? chodź mamusiu!! przytul!!". Więc jestem i przytulam, ale nie zawsze pomaga.
Wczoraj Mały siedział na podłodze i bawił się rybką. Zajęta swoimi sprawami słuchałam Go jednym uchem.
Nagle słyszę: lybka płynie, lybka płynie. lybko gdzie plyniesz?? lybka płynie szukać Tatusi.
Nie odezwałam się, no bo co mogę nowego mojej Rybce powiedzieć?

Lulkowe dialogi abstrakcyjne

sprzed chwili:

Ant: Mamo, mamo!! i co to będzie?
ja: słucham??
Ant: i co to będzie??
ja: nie wiem.
Ant: nie wiesz??? no coś Ty!!
ja: no naprawdę nie wiem
Ant: naprawdę?? dlaczego nie wiesz?
ja; bo zmęczona jestem dziś strasznie i nie mam siły myśleć
Ant: no co to będzie?? Mamo, dobze będzie!!

Saturday, September 15, 2007

jedzie pociąg...

Dawno temu naczytałam się mądrych książek, że śpiew mamy jest dla dziecka najpiękniejszą muzyką, niezależnie od maminych umiejętności wokalnych. Marzyłam o maleńkim szkrabie, któremu będę nucić kołysanki, z którym wspólnie będę wywrzaskiwać Kukulsko-podobne...
Urodził się Lulek-malkontent i przy każdej mojej nieśmiałej próbie słyszę: "mamooooooo, nie śpiewaj!!".
ALE: za długo marzyłam o tych wpatrzonych we mnie z zachwytem oczkach. Postanowiłam się wziąć na sposób i zachęcić Małego do wspólnych śpiewów.
Płyta puszczona, a my mkniemy: ...my jesteśmy krasnoludki.... z daleka... hop sa sa, hop sa, sa... jedzie pociąg....
skakał Antul, a ja z Nim, za nami pomykały dalsze "wagony" z mniejszym lub większym (raczej większym) natężeniem dźwięku... Dziecko krzyczało "jeszcze, jeszcze śpiewaj!!" i nie zgadzało się na najmniejszą chwilą przerwy. Jak już miałam sobie pomyśleć, że w końcu się udało, Lulek potknął się na prostej drodze i nosem gwałtownie spotkał się z podłogą. Nos prosty, klawiatura w komplecie. Jedynie warga jakby większa i ciemniejsza. ;)
Dziś jechaliśmy autem. Dziecię (przypięte pasami, z daleka ode mnie, więc bezpieczne) nieśmiało rzekło: "mama!! śpiewaj!! pociąg jedzie!!".
Udało się!! Spodobały Mu się moje śpiewy!!! Teraz tylko tańca nie lubi...

narwane matki

Ospiarz mi się odkropkował, więc ochoczo rzuciłam się w wir spotkań. Dokładniej - rzuciłam się na moją przyjaciółkę z synkiem-równolatkiem Lulka. Ona - też wytęskniona świata matka domowa - rzuciła się na nas. Już - już miałyśmy sobie wpadać w objęcia, ale Przyjaciółkowy Synek wrócił z przedszkola zakichano-zaflukany. Narwane matki po dłuuugich godzinach dywagacji telefonicznych niechętnie odłożyły spotkanie o dodatkowe parę dni.
Minęło te (niemiłosiernie długie) parę dni i znowuż - już prawie czułyśmy zapach kawy, nad którą miałyśmy się wspólnie rozsiąść. W nocy poprzedzającej spotkanie przyszedł SMS, że Mały wymiotuje.
Rano narwane matki przegadały problem, rozpatrzyły wszystkie "za" i "przeciw" i uznały, że wymiotowanie nie zaraża, że na pewno to jakiś złośliwy pomidor przykleił Małemu skórkę pomidorową gdzie nie trzeba i w ogóle, to nasi Synowie to okazy zdrowia.
Narwane matki spotkały się (to nic, że chłopcy bawili się tak, że prawie się nie słyszałyśmy; potem kolejno strajkowali i nie chcieli spać pozbawiając nas jedynej szansy na słodkie chwile ciszy, a na końcu Lulek o mało nie złamał sobie... twarzy. ;) ).
Dzień później Lulkowy nos zastrajkował i glut sięgnął pasa. Oczy zaczęły błyszczeć i dziecię zaczęło się pokładać.
Tak to właśnie narwane matki pilnują, żeby dzieci się... hartowały. ;)

Tuesday, September 4, 2007

komary

Zaczęło się od jednego, niegroźnego ugryzienia na brzuchu. Zabiłam gadzinę, ale Lulek i tak zaczął lekko puchnąc. Wieczorem Lulek poszedł spacerować z Babcią. Wrócili z dwoma ugryzieniami na policzku i dodatkowym na brzuchu. Posmarowałam fenistilem cała zachwycona, że chyba na polskie komary Antul mniej uczulony, bo opuchlizna mniejsza, niż w Finlandii. Zadowoleni poszliśmy spać.
Następnego dnia rano ugryzienia były już wszędzie: we włosach, na twarzy, na plecach, brzuchu, nawet pod pieluszką. Spanikowana przeszukiwałam łóżeczko w poszukiwaniu ukrytej, krowiożerczej gadziny. Nic. Zaniepokoiły mnie te ugryzienia pod pampersem... ciężko byłoby się dostać pod te wszystkie warstwy... zarządziłam wycieczkę do lekarza.
W ten sposób odkryliśmy, że tym razem uniknęliśmy co prawda zapalenia oskrzeli po locie samolotem... ale złapaliśmy ospę. :D