Tolek i MaTolek

Tolek i MaTolek

Saturday, March 31, 2007

skracanie

Ktos mi powiedzial, ze powinnam dazyc do oszczednosci slow w tekstach pisanych. A Kot od dawna twierdzi, ze tak mnie zajmuja dygresje, ze meritum mi umyka. Wiec skracam, skracam, skracam. Moze naucze sie tego i bedzie latwiej czytac?

kamień

Cala zime jezdnie i chodniki byly prawie codziennie posypywane zwirkiem, zeby nie bylo slisko. Na każdym metrze kwadratowym jest okolo stu tysiecy malenkich kamyczkow, a my mamy do przejscia kilometr. Przez polowe drogi depczemy po zwirku bez przeszkod. Nagle Lulek staje jak wryty i wpatruje sie w ziemie. Schyla sie z wyciagnieta raczka. Nie ma ani chwili zastanowienia. Tak dlugo grzebie paluszkiem w ziemi, az uda Mu sie podniesc ten jeden, upragniony kamyczek. Dalej (znowu bez przeszkod) maszerujemy we troje - Lulek, kamyczek i ja.
Ciekawe co w nim takiego bylo, ze to wlasnie on zostal wybrany?


Friday, March 30, 2007

helikopter

Cisze wieczorna nagle rozdarla feeria swiatel i dudnienie. Tuz kolo naszego domu cicho pomykaly straze pozarne i probowal wyladowac helikopter, ale wzbudzal takie tumany kurzu, tracil widocznosc. Patrzylismy zafascynowani. Nawet Kot przejawil przez moment ciekawosc i zalozyl okulary!!
Stalam w oknie i... bylo mi smutno, ze spiacy Lulek tego nie widzi. Bo uwielbia mig-mig, fascynuja Go helikoptery, kocha straze pozarne. Zamiast sie cieszyc tym, co ogladalismy, bylo mi smutno, ze nie mozemy sie tym podzielic z Synkiem, patrzec na Jego zachwyt, sluchac piskow radosci.
I tak pomyslalam...
Dzieci przypominaja nam jak zachwycac sie tym, ze kora drzewa jest chropowata, mrowka silna, chmura puchata i miekka, a helikopter grozny i piekny. Ale trzeba tez w tym wszystkim pamietac o sobie. Dziecko dorosnie i zajmie sie swoim zyciem, majac coraz wiecej swoich tajemnic. A my... tez musimy miec swoje, dorosle zycie. Sztuka w tym, zeby nauczyc sie zachwycac swiatem dla siebie samego, a nie tylko dla dziecka. Inaczej potem uschniemy z tesknoty.

PS. Helikopter nie dal rady wyladowac przy tak ograniczonej widocznosci i przeniosl sie za dom, ladowac na boisku szkolnym. Wbieglam w szlafroku ogladac koniec widowiska. W zupelnej ciszy, posrod lasu i ciemnosci stala piekna, ucichla maszyna, mrugajac mi na dobranoc czerownym swiatelkiem na ogonie. mig-mig-mig-mig

nowy Domownik

Przybyl nam nowy domownik. Ma trzy czesci: niebieskie kola, zolta bude i czerwony plug z przodu, ktory troche sie podnosi. Wydawaloby sie: zwykla koparka-spychacz. A okazuje sie, ze to nie zadna maszyna, tylko prawdziwy nowy Domownik!! Domownik zostal wylowiony sprawnym okiem Lulka-budowniczego w koszu pelnym innych pojazdow. Domownik zostal przytulony do serca, potem z glosnym warkotem przejechal przez caly sklep - prosto do kasy. Domownik zasnal z Lulkiem w drodze do domu, ukolysany bujaniem autobusu. Domownik zostal nakarmiony obiadem i ciateczkami, napojony woda z butelki, wyprowadzony na spacer i starannie wykapany. A potem poszedl spac... Z Lulkiem, oczywiscie. Okazalo sie, ze Domownikowi Lulkowy Tatus przeszkadza przy usypianiu, wiec Kot zostal grzecznie, acz stanowczo wyproszony z Lulkowego pokoju (rzecz nieslychana). Po pieciu minutach i paru dzwiekach podnoszenia lycho-plugu Lulek i Domownik zgodnie zasneli wtuleni w siebie... (zaczelam zachodzic w glowe czy jakby spychacz-koparka trafil do nas rok wczesniej, to juz od roku Lulek nie wymagalby poltoragodzinnej naszej kompanii przy usypianiu?)
O 3.00 w nocy uslyszalam krzyk mamaaaa!! mamaaaa!! i tupot nozek oznajmil zblizanie sie Lulka (Domownik zostal wyjety z lozka w nocy, zeby sobie Lulek guza nie nabil). Lulek zapakowal sie kolo mnie do lozka i udawal, ze nic nie widzi i nic nie slyszy. Podzialalo dopiero tlumaczenie, ze jak na niebie nie ma slonka to znaczy, ze jest noc i kazdy spi u siebie. Kot odniosl zupelnie rozbudzonego Lulka do lozeczka, wrocil i padl... w przeciwienstwie do Lulka, ktory po 15 minutach od nowu zaczal swoje mamaaaa!! mamaaaa!! Olsnilo mnie dopiero po 30 minutach tlumaczenia, ze noc sluzy do spania.
Synus, chcesz koparke?
TAK!!
To masz i przytul ja.
Kujeje (dziekuje) wyszeptal Synus i wtulil sie w Domownika. Usnelam przed 4.00 w asyscie wspolnych warkotow Lulka i Domownika.
Spali do 8.15. Potem razem zjedli sniadanie, ubrali sie i poszli do przedszkola. Razem zasneli, razem sie obudzili i zjedli obiad. Teraz razem powoli szykuja sie do snu. Mam o jedno dziecko wiecej. ;)
Podpisano: Lulkomama, Lulek i spychacz-koparka, grzecznie ogladajacy bajke na dobranoc.

Thursday, March 29, 2007

rowery

Od otwarcia sezonu staramy sie nie tracic zadnej okazji i z autobusu przesiedlismy sie na rowery.
Brzuchy maleja, Lulek zachwycony, my (pewnie) zdrowsi.
Kot dorobil sie juz nawet drugiego pedala, choc prawie nie narzekal jezdzac z jednym.
Nasz rodzinny peleton wyglada tak: ja z Antulem w foteliku, a za nami Kot. Kolejnosci odwrocic sie nie da, bo Koci rower jest bezblotnikowy i jak to On jedzie z przodu, to ja przezuwam zwirek pryskajacy Mu spod kol.
No wiec ja sobie pedaluje i jade, rozkoszujac sie widokami, slonkiem i dialogami z Lulkiem. A Kot... sie smieje i co chwila zeskakuje z roweru, czasem dosyc niekontrolowanie. A potem mi tlumaczy, ze zajechalam Mu droge, ze za gwaltownie zahamowalam, ze nie sygnalizowalam, ze bedziemy skrecac, albo ze jak sie rozgladam, to mi sie kierownica buja na boki. (Co do bujania, to sie nawet troche zgadzam: w samochodzie opieralam sobie lokiec na oknie i nic mi sie nie bujalo. A na rowerze to gdzie mam sobie ten lokiec oprzec?). No wiec bujanie - ok. Ale reszta?? Po glowie kolacze mi sie cos o zlej baletnicy i rabku u spodnicy... ale milcze usmiechnieta. Coz by mi dalo takie przyslowie, chocby i najlepiej dopasowane? A tak - my z Lulkiem zachwyceni widokami, Kot caly usmiechniety i jeszcze refleks cwiczy. Po co cos zmieniac, jak nam wszystkim dobrze? ;)

sprawy niewyjasnione

Gwaltownie przypomnialam sobie, jak bardzo wazne jest wyjasnianie wszystkich nieporozumien na biezaco. Nie ma co przemilczac, albo czekac az rozwiaza sie same. "Same" moga jedynie urosnac do takich rozmiarow, ze na ratunek bedzie za pozno.

Okazuje sie, ze nieslychanie trudno jest dbac o znajomosci i przyjaznie wylacznie za pomoca komputera. Tesknie za glosami, smiechami, mimika, mowa cial. Przed gada trudno to czasem wychwycic, przez maila prawie niemozliwe. Ale caly czas naiwnie wierze, ze jesli obie strony wystarczajaco mocno chca - to sie uda.

Wednesday, March 28, 2007

troche techniki i czlowiek sie gubi...

Czy nie przeszkadza straszliwie brak polskich fontow? jak mam polskie litery, to sa pod innymi klawiszami, niz normalnie i nie moge ich znalezc.

PS. cos nie moge dzis dojsc do ladu z moim blogiem. Ikonki mi sie pojawiaja i znikaja. Mam nadzieje, ze czyta sie normalnie.

Tuesday, March 27, 2007

szlachetne zdrowie

Lulka znowu dopadly "radosci zdrowotne". Za pare godzin idziemy po diagnoze. Zawsze, jak On sie z czyms zmaga czuje, co znaczy miec zdrowego Malucha. Kazde kichniecie, kaszel, obite czolo powoduje, ze kroi mi sie serce. I dalabym sie cala pokroic, zeby Jemu bylo lepiej.

przesylka

Doreczona zostala niespodziewajka. W srodku "Jasminum" i zyczenia swiateczne. Przeczytalam, ogladac bede w Swieta. Ale tak naprawde nie wazne to, co wyjelam z koperty. Wazne uczucie. Poczulam, jakby w srodku byl cieply szalik, ktory owinal serce i wyciszyl tesknote.

Sunday, March 25, 2007

website

Zabralam sie natychmiast do pracy. Ja nie z tych, ktorzy potrafiliby czekac rok na realizacje pomyslow. ;)
Dzis uczylam sie czym sie rozni site od page, co zrobic, jak czcionki sie buntuja i jak layout zmienia swoj look. Mozg mi sie chyba lekko rozleniwil ostatnimi czasy. Teraz slysze zgrzyty i skrzypy jak mocno mysle, ale jestem na dobrej drodze - maszyna powoli ruszyla.
A jaka radosc ogromna, jak cos zaczyna wychodzic i jak widac efekty!!

sezon otwarty!!

Obudzily nas dzis dwa sloneczka. Jedno swiecilo nam w nosy przez szybe i zapraszalo do wygrzebania sie spod pierzyny. Drugie siedzialo w swoim lozeczku i krzyczalo: Mamaaaaaa, chodz!! Mamaaaa!! i wyjatkowo nie chcialo zareagowac na moje: chodz do nas, Synku!!
Zerwalam sie z lozka i pognalam do (glosno) przywolujacego mnie dzieciecia.
Wchodze. Co sie stalo Synku?
W lozeczku siedzi ucielesnienie radosci: Mamaaaa! ciesc!! to mowiac wstaje, wychodzi z lozeczka i radosnie maszeruje do naszej sypialni, zeby polozyc sie kolo nas i (jak co dzien) dostac codzienna porcje przytulania. Ciekawe czemu tym razem musielismy sie najpierw spotkac u Lulka?

Piekne, niebieskie niebo, gorace slonce (12 st. C), zaledwie godzina przygotowan - i otworzylismy sezon rowerowy. Okazuje sie, ze silownia kondycji nie daje. Lulek przyczepiony do mojego roweru jakos ciezszy wydaje mi sie, niz rok temu. Po dziesieciu minutach zamienilam sie w parowoz. Z wysilkiem posapywalam i czulam, ze malo brakuje, zeby para puscila mi sie z uszu. Kot zajmowal Lulka rozmowa, ktory - jak w zeszlym roku - szybko zaczal przysypiac ukolysany nierownosciami esponskich skalek.
Bylo przepieknie. Radosnie, kolorowo, rodzinnie. Jutro planujemy nastepna wycieczke. O ile pupy wytrzymaja kolejne spotkanie z twardymi siodelkami. ;)


Saturday, March 24, 2007

noc rozmyslania

Zatopilam w wodzie pomarancze. Zapalilam mala lampke. Poczekalam, az dom zamilknie uspiony. Wlaczylam komputer, czytalam i myslalam...
Podjelam decyzje. Nie wracam do pracy biurowej. Chce robic to, w co wierze. Mam pomysly, energie, checi. Chce tez zostac dobra, ciepla Mama. Z czasem, sercem i spokojem dla Lulka, a w przyszlosci - i dla Lulkowego rodzenstwa. To tylko decyzja, a jaka radosc i satysfakcja. Przyroda wydaje sie potwierdzac, ze dobrze wybralam. Wyszlo slonko, zrobilo sie nagle 10 st. C. Kot pojechal z rowerem do serwisu. Moze jutro otworzymy sezon wycieczkowy. Jest mi dobrze.

dzielenie sie

Jedlismy wczoraj rodzinny obiad.
Nagle Kot mowi: prawdziwego dzielenia sie czlowiek uczy sie dopiero przy malym Ludku. Tego, ze oddanie ostatniego kesa sprawia radosc, ze wybiera sie to, co najlepsze po to, zeby to komus oddac. Ma racje.

Friday, March 23, 2007

sen


Spiacy Lulek mnie zawsze rozczula. Jest taki kruchy, delikatny, niewinny. Taki... nasz. Z pelna ufnoscia uklada sie nas i po prostu zasypia.
Dzis cos przeczytalam. Czyjes mysli, marzenia, kawalki zycia. Przystanelam. Zamyslilam sie. Gdzie zgubilam radosc codziennymi drobnostkami. Tym, ze jestem w domu z Lulkiem, a przeciez zawsze o tym marzylam; ze Kot wraca do domu, jak jest jasno i ma czas i sile na nas; ze jest spokojnie, bezpiecznie i dobrze. Za malo czytam, za malo daje z siebie. Pora na zmiany.

Wednesday, March 7, 2007

Suomenlinna

W czasie ostatniego roku kilka razy wracalismy na Suomenlinne, czyli finska twierdze. Jest polozona na kilku wyspach niedaleko helsinskiego wybrzeza, doplywa sie tam tramwajem wodnym. Koszt biletu miejskiego - ok. 2euro. Osoba z dzieckiem w wozku plynie za darmo.
Uwielbiam juz sam rejs. Fale prute przez prom uspokajajaco szumia; wiekszosc ludzi chowa sie do przeszklonej, oslonietej od wiatru czesci. Ja wole zostac "w przejsciu". Wiatr targa nasze nieliczne wlosy, podziwiamy dziesiati okolicznych wysepek. Niektore z nich to tylko wystajace z wody glazy, inne sa wielkosci dzialki i stoja na nich domki. Wyglada to troche jak kraina krasnoludkow. Wszystko wydaje sie zmniejszone i ulotne.
Twierdze zaczeli budowac Szwedzi (Finlandia byla w tamtym czasie pod ich zaborem) w 1748 roku. Budowa trwala 40 lat. W XIX wieku Rosjanie (historia Finlandii to zmieniajace sie wplywy szwedzkie i rosyjskie) wybudowali tam kosciol, szpital i wojskowe baraki. Dzis Suomenlinna to miasteczko na stale zamieszkale przez ok. 900 osob. Jest szkola, sklepy, biblioteka i niezliczona ilosc malych knajpek i kawiarni, gdzie mozna zjesc np. zupe lososiowa (probowalismy jej w plywajacej knajpce, na jachcie. Jest warta grzechu ;) ).

W lecie Finowie okupuja wyspe, bo jest swietnym miejscem do opalania. Wiaterek od morza, miejsce do kapieli (dosyc brudne, ale to odstrasza tylko nielicznych) - zyc nie umierac.
Zima ten sam "wiaterek od morza" powoduje, ze zamarzam w czasie pierwszego kroku po zejsciu z promu i dalej marze juz tylko o jego powrocie. Nie bawi mnie ani restauracja (wiekszosc zamknieta), ani mury twierdzy (tak samo zimne, jak wszystko wokol), ani lodowata woda. Lulkowi tez srednio podoba sie uwiezienie w wozku, ale jest za zimno, zeby Go wyjac. Purpurowe poliki zdradzaja, ze i tak nie jest za dobrze.
Pracownicy tramwaju rozdaja przy zejsciu na lad kartki z godzinami odplywow i lepiej dobrze ja schowac, zeby nie czekac potem na wietrznym nabrzezu.
Letnia wyprawa na Suomelinne moze zajac caly dzien - rejs, opalanie, jedzenie i powrot.
Zima dwie godziny to az nadto. Godzina starcza na przejscie szybkim krokiem calej wyspy w kolo. Ciezko o toalete, nieliczne kawiarnie nie wygladaja tak pieknie, a ziemia mokra i zimna nie zacheca do roskladaniu sie z kocykiem. Choc przyznaje, ze i wtedy wyspa zachwyca jakas zimna, grozna tajemnica. Mysle, ze znowu tam wrocimy... jak tylko zrobi sie cieplej.

Porvoo



Po roku mieszkania w Finlandii, udalo mi sie dotrzec dalej, niz Espoo, Vantaa i Helsinki. Kot zostal w domu. Wyprawa z Lulkiem i znajomymi. Cel: Porvoo.

To urokliwe miasteczko lezy pod dwoch stronach rzeki. Po jednej stronie jest stara czesc, po drugiej - udajaca stara (na zdjeciu za Lulkiem zamarznieta rzeka, a z tylu te nowe domki; obiecuje, ze kiedys naucze sie robic zdjecia).

Najwieksza ozdoba Porvoo byla XVIII wieczna katedra. Niestety, rok temu jakis oszolom podpalil ja i wiekszosc splonela. Dzis mozna ogladac piekne rusztowanie, szczelnie chowajace caly budynek. Az zaluje, ze nie zrobilam fotki.

Zachowalo sie na szczescie stare miasto, pelne waskich uliczek i osiemnastowiecznych domkow. Wszedzie widac sklepiki z pamiatkowymi drobnostkami, muzea.

Na liczacej 50 km trasie Helisnki-Porvoo zmarzlam na kosc. Jechalam autem z kolezanka i dopiero w Porvoo odkrylysmy, ze cieplej bedzie, jak wlaczymy ogrzewanie (nie, nie jestesmy blondynkami). W miedzy czasie nawet szyby lekko przymarzly, dzieci - na szczescie - poubierane w kombinezony, czapy i szale nie poczuly tego az tak bardzo. Tylko madre mamuski uznaly, ze w aucie MUSI byc cieplo i sie porozbieraly. Zmarzlam tak, ze na miejscu w nosie mialam zwiedzanie i zachcialo mi sie NAJPIERW ogrzac w knajpce.

Jak z niej wyszlysmy - magiczna godzina minela i wszystkie sklepiki byly zamkniete. Pozostalo nam podziwianie wytworow finskiej kultury przez szyby wystaw. Ale nie ma tego zlego... jest pretekst, zeby jeszcze tam wrocic.


Monday, March 5, 2007

poczatki

Poczatki bywaja trudne. Raz probowalam i poleglam z kretesem. Mam nadzieje, ze tym razem moje blogowanie pojdzie lepiej. Na razie sama trzymam za siebie kciuki, nie mowiac nikomu o kolejnej probie.